Socjolog, prof. Krzysztof Podemski z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu o zamieszkach w stolicy podczas Święta Niepodległości:

"Niestety nieszczęściem naszych polskich demonstracji jest to, że one się z reguły zderzają ze sobą: jeżeli jedna strona organizuje demonstrację, to z reguły druga strona organizuje kontrdemonstrację.

Mamy w Polsce ogromny problem z zawłaszczaniem narodowej tradycji przez jedną orientację, nazwijmy ją postendecką. Polak-katolik to zresztą jedna z tradycyjnych polskich tożsamości, ale przecież nawet w 1918 r. nie jedyna i nie dominująca. Szczególnie niebezpieczne jest to, że nobilituje się bandytyzm i chuligaństwo. Ci młodzi ludzie w oczach niektórych polityków i publicystów zyskują miano bojowników o ojczyznę i niepodległość. To oczywiście dodaje im skrzydeł i usprawiedliwia ich w oczach części opinii publicznej.

Znaczny udział w zawłaszczaniu tradycji narodowej ma PiS i osobiście Jarosław Kaczyński, i temu należy się przeciwstawić.

Mam jednak wątpliwości, co do zasadności pomysłu blokowania marszu. Blokada jest formą pewnej przemocy.

Udało się obnażyć twarz tych, którzy podczepiali się pod te demonstracje; pokazać, że znaczna część tych szumnych haseł narodowościowo-niepodległościowych okazała się niczym - chodziło tylko o rzucanie kamieniami w policję, tłuczenie się, ordynarne wyzwiska.

Nie ma natomiast wątpliwości, że odbiór społeczny tego, co się stało jest bardzo zły i myślę, że obie strony na tym stracą. Można się też liczyć z tym, że gdy będą kolejne demonstracje, np. marsze równości, to dojdzie do reakcji środowisk kibolskich.

Nie jesteśmy w Hiszpanii czasów frankistowskich

W przypadku kontrdemonstracji rozumiem to romantyczne hasło "No pasaran", ale my nie jesteśmy w Hiszpanii czasów frankistowskich. Obie strony posługiwały się pewnymi kalkami historycznymi. "Marsz Niepodległości" posługiwał się jakąś kalką z okresu zaborczego, druga strona - kalkami ze współczesnej Europy Zachodniej lub kalkami z okresu międzywojnia.

Obie strony sobie tak skonstruowały przeciwnika, by było im wygodniej

Ten obraz z obu stron był obrazem urojonym. Oczywiście nie lekceważę niebezpieczeństwa faszyzacji pewnych środowisk, bandytyzmu, kibolstwa czy zawłaszczania tradycji narodowej.

Jedna strona chciała się pokazać jako obrońcy ojczyzny, druga jako obrońcy wolności, demokracji, praw człowieka. To z obu stron było przesadzone.

Nie jest dla mnie jasny udział niemieckich anarchistów. Żyję w mieście, w którym jest silny ośrodek anarchistyczny, znam wiele z tych osób. To nie są osoby, które się odwołują do przemocy. One wydają poważne czasopisma i biorą udział w wielu demonstracjach, ale o charakterze pokojowym. Gdy patrzę na to, jak 11 listopada przebiegał w Warszawie i Poznaniu, to stwierdzam, że ten model, jaki przyjęło nasze miasto - urządzenie fiesty, festynu, połączenia obchodów Święta Niepodległości ze świętem imienin ulicy - jest dużo bardziej funkcjonalny społecznie.

Dyskurs lepszych i gorszych

Nie rozumiem, czemu święto narodowe, które powinno łączyć, raptem dzieli, choć z drugiej strony widzę, że jedna ze stron wprowadziła ten dyskurs lepszych i gorszych Polaków. Lepsi to ci, którzy głosują na PiS, są heteroseksualni i chodzą do kościoła, a gorsi to ci, którzy albo głosują na PO, albo są odmieńcami, intelektualistami, liberałami czy lewicowcami.

W Poznaniu mieliśmy podobną sytuację, gdy pod Powstanie Wielkopolskie próbowali się podczepić kibole Lecha Poznań. Mieliśmy próby zapraszania gości, zapraszania Serbów i podłączania się pod konflikt o Kosowo. Również więc w naszym mieście mieliśmy do czynienia z zawłaszczaniem tradycji przez skrajnie prawicową orientację i z importem uczestników z innych krajów".