W wyniku trzęsienia ziemi w samej Syrii bez dachu nad głową zostało ponad 5,3 mln osób. Wsparcie póki co dociera jednak głównie na obszary kontrolowane przez reżim Asada.

"Zawiedliśmy mieszkańców północno-zachodniej Syrii. Nie dziwi, że czują się opuszczeni. Czekają na pomoc międzynarodową, która nie nadeszła" - napisał na Twitterze w niedzielę po wizycie na granicy turecko-syryjskiej podsekretarz generalny ONZ ds. humanitarnych Martin Griffiths.

Po ubiegłotygodniowym trzęsieniu ziemi w samej Syrii bez dachu nad głową zostało ok. 5,3 mln osób - przekazała przedstawicielka wysokiego komisarza ONZ ds. uchodźców Sivanka Dhanapala. W sumie w katastrofie zginęło już co najmniej 33 tys. ludzi, w tym ok. 3,5 tys. Syryjczyków. Największe straty ponieśli mieszkańcy północno-zachodniej części kraju, która w dużej mierze pozostaje pod kontrolą islamistycznej grupy Hajat Tahrir asz-Szam (pol. Organizacja Wyzwolenia Lewantu), nie zaś reżimu prezydenta Baszara al Asada. ONZ i Stany Zjednoczone klasyfikują ją jako organizację terrorystyczną.

Wcześniej pomoc humanitarna docierała tam głównie przez przejście lądowe Bab al-Hawa z Turcją. To jedyny dostępny korytarz pomocowy uzgodniony przez społeczność międzynarodową na forum ONZ. Problem w tym, że przez pierwsze dni po katastrofie nie przekroczyły go żadne konwoje z pomocą. ONZ twierdziła, że drogi po tureckiej stronie były nieprzejezdne.

Co prawda w piątek - cztery dni po trzęsieniu - konwój 14 ciężarówek ONZ wjechał do północno-zachodniej Syrii, przewożąc m.in. lampy solarne i koce. Ale Raed al Saleh, szef działającej tam organizacji "White Helmets" podkreślał, że był to opóźniony przez trzęsienie regularny transport pomocy wysyłanej przez Narody Zjednoczone, nie zaś bezpośrednia odpowiedź na katastrofę. Nie obejmował więc np. sprzętu potrzebnego do ratowania uwięzionych pod gruzami mieszkańców regionu.

Syryjskie media państwowe podają z kolei, że ponad 50 samolotów z państw arabskich i azjatyckich dostarczyło już pomoc na lotniska na terenach kontrolowanych przez rząd. Przyleciały m.in. z Iranu, Egiptu czy Indii. A pomoc medyczna, która dotarła w niedzielę do Damaszku z Włoch, była pierwszą udzieloną przez państwo europejskie po trzęsieniu ziemi.

Reżim Asada został szybko oskarżony o chęć upolitycznienia wsparcia dla poszkodowanych w wyniku katastrofy Syryjczyków. Ambasador przy ONZ Bassam Sabbagh powiedział, że rząd w Damaszku powinien być odpowiedzialny za dostarczenie pomocy w całym kraju, w tym na obszarach, które nie znajdują się pod jego kontrolą. Taki ruch nie podoba się rebeliantom. Reuters, powołując się na anonimowe źródła w Organizacji Wyzwolenia Lewantu, pisze, że grupa nie zgodzi się na transport pomocy z obszarów będących w rękach rządu. "Nie pozwolimy reżimowi wykorzystać sytuacji, by mogli pokazać, że pomagają" - cytuje członka organizacji agencja prasowa.

Stany Zjednoczone w niedzielę wezwały Radę Bezpieczeństwa ONZ do "natychmiastowego głosowania", aby zezwolić na dostarczanie pomocy do północno-zachodniej Syrii przez więcej przejść na granicy z Turcją. W odpowiedzi na ubiegłotygodniowe trzęsienie, Waszyngton ogłosił też 180-dniowe zwolnienie z sankcji wobec Syrii dla wszystkich transakcji związanych z działaniami na rzecz pomocy po katastrofie. Charles Lister, analityk think tanku Middle East Institute, wskazuje jednak, że sankcje nie stanowiły nigdy przeszkody w dostarczaniu pomocy humanitarnej do ogarniętego wojną kraju. "90 proc. wielomiliardowej pomocy, która przechodzi przez Damaszek, pochodzi z USA, Wielkiej Brytanii, Unii Europejskiej i Kanady. Te podmioty od lat utrzymują sankcje wobec Syrii" - przekonywał.

Przy okazji syryjskiej katastrofy pojawił się jeszcze jeden wątek: potencjalna normalizacja relacji świata Zachodu z reżimem w Damaszku. "Emmanuel Macron nie chce przegapić możliwości zbliżenia z Asadem, na które zdecydowały się już Zjednoczone Emiraty Arabskie, Arabia Saudyjska i Egipt" - cytuje anonimowego pracownika administracji prezydenta Francji dziennik "Le Figaro". Rząd w Paryżu póki co takim doniesieniom zaprzecza. - Nasze podejście się nie zmienia. W przeciwieństwie do Baszara al Asada, my działamy na rzecz ludności syryjskiej - tłumaczył rzecznik ministerstwa Europy i spraw zagranicznych François Delmas.