Wiem, trudne jest uznawanie, że Polska to Polska, ani moja, ani twoja, lecz nasza, a zatem ktoś, kto czasem mówi w jej imieniu, chociaż reprezentuje tylko jedną frakcję polityczną, jest też nasz. Trudne, lecz dobre! Ale z drugiej strony – jak powiedziałby patron symetrystów mleczarz Tewje – z drugiej strony dobre jest, kiedy władza nie odgradza się od narodu murem. Jej ambasadorzy marki to: szefowie telewizji publicznej – kłamliwej nawet według standardów komunistycznej TV, pasterze wynaturzonego Kościoła partyjnego, rzecznik praw dziecka – prowadzący kampanię insynuacji wobec szkół przyjaznych uczniom LGBT, marszałkowie Sejmu – wyszydzający mówców opozycji i manipulujący głosowaniami, minister edukacji – nadawca patotreści. Krótko mówiąc, z PiS-em nie pogadasz. Dochodził do władzy, mówiąc o prezydencie Bronisławie Komorowskim „Komorowski”, a o premierze Donaldzie Tusku „Tusk” – bo przecież żadni z nich polscy prezydenci i premierzy. Nawet Polska nazywana była przez pisowski aktyw „Polską Tuska”, czyli Polską na niby. A jak już w 2015 r. wygrała „Polska Kaczyńskiego”, to mamy, co mamy – sequel poprzedniego serialu, z wyzywaniem opozycji od agentów Berlina itp., itd.

Nawiasem mówiąc, czy Tewje (młodszym należy objaśnić, że chodzi o bohatera musicalu „Skrzypek na dachu”) był symetrystą? Raczej po prostu rozumnym człowiekiem, który z zasady w emocjonującej go sprawie używał analizy, aby zrozumieć, a nie tylko dać się ponieść emocji. W każdym polskim mieście należałoby nazwać jego imieniem jakieś ważne rondo. Aczkolwiek, myślę, że Tewje, po zestawieniu wszystkich za i przeciw, jednak by w Krakowie gwizdał. ©Ⓟ