Nie podejmuję się spraw, co do których byłbym przekonany, że przegram – mówi Roman Giertych, adwokat, były lider Ligi Polskich Rodzin, w latach 2006–2007 wicepremier i minister edukacji narodowej.
Nie ma takich prawników, którzy odnoszą same sukcesy. Między bajki można włożyć opowieści o kimś, kto nie przegrywa żadnych spraw.
Czuję się spełniony jako człowiek.
Nie jestem adwokatem polityków. W taki sposób próbują mówić o mnie media. Ale to nie oddaje całej prawdy o mnie. Mam w miarę dużą kancelarię, która prowadzi kilkaset różnego rodzaju spraw. Sprawy polityków stanowią promil tego, czym się zajmujemy. Dotyczy to zarówno liczby spraw, jak i ich wartości. Moja kancelaria prowadzi sprawy o spory finansowe o wartości w sumie na ponad 600 mln zł. Reprezentujemy różne podmioty w sprawach karnych. W tym wszystkim sprawy polityków, które są głośne z uwagi na to, że są omawiane w mediach, naprawdę nie są liczne.
To nie jest tak, że znam się na wszystkim. Po prostu zatrudniam adwokatów, którzy są specjalistami w określonych dziedzinach. Staram się mieć szeroką paletę prawników, którzy specjalizują się w określonych tematach. Tak naprawdę poza sprawami rodzinnymi i z zakresu prawa pracy zajmujemy się wszystkim innym. Czyli prowadzimy sprawy i gospodarcze, i cywilne, i karne. Ja w tym wszystkim bardziej zarządzam kancelarią, niż rozwiązuję określone problemy prawne. Jeśli już coś sam prowadzę, to tylko dlatego że mnie szczególnie zainteresowało albo jest szczególna prośba klienta. Nie kryję, że moim hobby jest obrona dóbr osobistych.
Każdy może zapukać. Nie zamierzam być niczyim rzecznikiem.
Reprezentowałem osoby, które były związane z PiS. Proszę mi jednak wybaczyć, publicznie nie będę mówił o żadnych nazwiskach.
To zależy. Proszę pamiętać, że przyjmuję ok. 30 proc. spraw, z jakimi zgłaszają się do mnie ludzie. Politycy zazwyczaj chcą, bym reprezentował ich w sprawach dotyczących obrony dóbr osobistych. Dwie trzecie spraw odrzucam. Wielu ludziom odradziłem wnoszenie powództwa do sądu. Dzieje się tak z bardzo wielu powodów, których nie chcę publicznie roztrząsać.
Myślę, że wynika to ze skali naruszeń dóbr osobistych. Jest więcej mediów, dochodzi między nimi do coraz większej konkurencji i w związku z tym jest coraz więcej przekłamań. Ale ja dziennikarzy nie pozywam. Jeżeli się sądzimy, to z wydawcą.
Wynika to z procesowego pragmatyzmu. Po pierwsze, trudno ustalić domowe adresy dziennikarzy. Po drugie, sąd zazwyczaj nie ma oporów przed zasądzaniem kary przeprosin od wydawcy, więc łatwiej jest uzyskać lepsze wyroki. I wreszcie po trzecie, z dziennikarzami raczej się lubię, więc nawet jeśli pozywam wydawcę, to nie przenosi się to na nasze relacje osobiste. A na tym bardzo mi zależy. Ponadto reprezentowałem wielu dziennikarzy przeciwko urzędnikom, którzy poczuli się obrażeni.
Bzdura. Nikt nikogo nie zamierza zastraszać. W tej sprawie doszło do poważnego naruszenia dóbr osobistych. Jeżeli ktoś pisze sensacyjne sugestie o korupcji urzędującego ministra, to musi się liczyć z tym, że będzie to powtarzane w innych mediach. A skoro tak, to ten, który został niesprawiedliwie opisany, będzie się domagał wszędzie przeprosin. Trudno oczekiwać, że mogłoby go zadowolić sprostowanie małym druczkiem gdzieś na szóstej stronie. A co do zastraszania, to niby jak można kogoś zastraszyć, składając pozew do sądu cywilnego? Niby co ma zrobić osoba, która została oszczerczo i niesprawiedliwie potraktowana przez media? Nie ma innego wyjścia, musi iść do sądu i bronić swojego dobrego imienia. Inną rzeczą jest, czy sąd podzieli nasze zdanie zawarte w pozwie.
Nie podejmuję się spraw, co do których byłbym przekonany, że przegram.
Ani mi to nie pomaga, ani nie przeszkadza. Niektórzy klienci nie lubią rozgłosu, a dla innych jest to wręcz zachęta. Szczerze mówiąc, nie widzę żadnej korelacji między liczbą klientów a szumem medialnym wokół mojej osoby.
Mój zawód sprowadza się do tego, że każdy może do mnie przyjść i spytać o moją ocenę. Jeżeli ma szansę wygrać, bo tak mówi moje doświadczenie, to nie wolno mi odmówić podjęcia się tej sprawy. Adwokat jest jak lekarz, nie może odmówić obrony.
Faktem jest, że proces, na razie nieprawomocnie, wygraliśmy.
Nie boję się relacji z mediami. Wyniosłem to doświadczenie z czasów, gdy byłem w rządzie i Sejmie. W związku z tym nie boję się sytuacji trudnych. Wiem, jak unikać pewnych sytuacji, jak nie dać się zmanipulować mediom. Najlepszym przykładem tego, jak można być wyplutym przez media, jest przypadek mec. Rogalskiego. Takich sytuacji trzeba unikać.
Oczywiście, że tak. To nie ulega wątpliwości. Adwokat nie może robić czegoś takiego. Można wypowiedzieć komuś pełnomocnictwo, jeżeli klient prowadzi inną linię obrony niż adwokat, ale nie można publicznie atakować czy krytykować swojego klienta. Tu wychodzi brak doświadczenia pana Rogalskiego w relacjach z mediami. Dzięki obecności w mediach można oczywiście zyskać rozgłos, ale równie dobrze coś można stracić. Trzeba bardzo uważać.
Proszę ich o to pytać. Ja do nikogo nie dzwonię z ofertą. Nigdy tak się nie zdarzyło.
Pozostało
93%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama