Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla "Uważam Rze" podtrzymał swoje słowa o zamachu. "Zamordowanie 96 osób to jest zbrodnia" - powtórzył. Zdaniem prezesa PiS cała sprawa wygląda, jak gdyby stał za nią "wielki reżyser". Kaczyński zdradził też, że po katastrofie smoleńskiej chciał zrezygnować z kierowania partią.

Jarosław Kaczyński pytany w "Uważam Rze", czy powtórzyłby swoje słowa z dnia publikacji "Rzeczpospolitej" pt. "Trotyl na wraku tupolewa" (mówił m.in. że "zamordowanie 96 osób, w tym prezydenta RP, innych wybitnych przedstawicieli życia publicznego, to jest po prostu niesłychana zbrodnia"), odpowiedział, że tak. I tłumaczy: "Podstawowe fakty są takie: po pierwsze - prowadzono od 2007 r. niemal oficjalną wojnę z prezydentem, po drugie - rozdzielono wizyty w Katyniu, po trzecie - de facto wycofano, zdjęto ochronę prezydenta w momencie wylotu do Smoleńska".

Przez "zdjęcie ochrony z prezydenta" Kaczyński rozumie "brak rekonesansu na lotnisku, rozpoznania, zmniejszenie ochrony BOR, odpowiednia do rangi wizyty organizacja przyjęcia na lotnisku w Smoleńsku". Ponadto, według prezesa PiS, zignorowano też ostrzeżenie "przekazane przez służby specjalne innych państw, iż może w Europie dojść w tym okresie do zamachu na samolot".

"Można odnieść wrażenie obecności jakiegoś wielkiego reżysera – kogoś, kto to wszystko tak ustawia, by wbić ludziom do głowy jedną tezę, wymusić szybkie zamknięcie sprawy" – mówi Kaczyński. Tymczasem, jego zdaniem, jest coraz więcej dowodów na to, że na pokładzie Tu-154M mogło dojść do dwóch wybuchów.

Dlaczego miałoby dojść do zamachu? Zdaniem Kaczyńskiego "mogło chodzić o zemstę", bo Lech Kaczyński "naraził się bardzo różnym wpływowym ośrodkom".

Kaczyński powiedział też dziennikarzom z "Uważam Rze": "Po 10 kwietnia złożyłem kierownictwu PiS propozycję, że zrezygnuję z kierowania partią, a zajmę się organizacją ruchu społecznego zmierzającego do wyjaśnienia tragedii z 10 kwietnia. Propozycję odrzucono".