"Andrzej Czeczot był rozbójnikiem polskiej satyry, nie kierował sie żadnymi kodeksami, nie przestrzegał żadnych praw i regulaminów i właśnie dlatego stał się guru naszego pokolenia - rysowników i satyryków debiutujących na początku lat 70. takich jak Andrzeja Krauze, Marka Goebla. Andrzej był od nas starszy i miał już ugruntowana pozycję, ale w naszej grupie przeżywał drugą młodość.
Czeczot zawsze był niesforny i nikomu się nie chciał podporządkować. To typowy rebeliant. Miało to oczywiście swoje złe i dobre strony, bo czasem opowiadał się po +ciemnej stronie mocy+, ale to nie miało znaczenia dla jego sztuki. Czeczot zawsze był sobą, zawsze był sobie wierny. Nie sposób pomylić jego kreski, nie można pomylić jego poczucia humoru, czasami bardzo dotkliwego. On obnażał Polaków do golizny. Nikt z nas, polskich rysowników, nie osiągnął tego poziomu takiego czarnego humoru i złośliwości.
Andrzej Czeczot, podobnie jak Szopen, sięgał do folkloru. On umiał odnaleźć w folklorze nieprawdopodobne bogactwo, ale tylko jemu się to tak naprawdę udało. Próby przerabiania folkloru na humor są na ogół żałosne, w wypadku Czeczota były szlachetne. Kiedyś wymyślił +makatki+. W haftowanych serwetkach z napisami, które gospodynie wieszają w kuchni, dojrzał genialną możliwość kpiny. Rysował swoje +makatki+, na ogół obsceniczne i bardzo śmieszne i zatrudnił koło gospodyń wiejskich, które to haftowały. To był pomysł porażający.
Czeczot miał takie ucho i takie oko, że wyłapywał to, co w nas, Polakach, jest najbardziej absurdalne, idiotyczne, wstydliwe. Widział nas bardzo dokładnie, nic się przed nim nie dało ukryć. Czeczot nas przejrzał na wylot. Dla mnie jest to niesłychanie cenna zaleta, może dlatego, że sam nigdy nie sięgałem w tę stronę. Ale zawsze doceniałem pod tym względem Czeczota.
Andrzej Czeczot jest nie do zastąpienia. Nie ma następców, choć wszyscy jakoś z niego wyrastamy. Może Andrzej Mleczko w jakiś sposób kontynuuje ten nurt myślenia. Czeczot był jedyny w swoim rodzaju, tak jak Picasso".