55-letni strażak, który zginął na Dolnym Śląsku, został porwany przez gwałtowną falę wezbraniową; powstała ona w wyniku utworzenia się wyrwy w zbiorniku w Niedowie; strażaka próbowali ratować dwaj koledzy - powiedział PAP rzecznik Państwowej Straży Pożarnej Paweł Frątczak.



Ciało strażaka znaleziono w niedzielę w okolicach miejscowości Ręczyn. Był członkiem Ochotniczej Straży Pożarnej w Granowie w powiecie zgorzeleckim.

Jak powiedział PAP Frątczak, 55-letni strażak, wraz z pięcioma kolegami, zabezpieczał w sobotę most na rzece Witka między Ręczynem a Radomierzycami.

"W momencie, gdy mężczyźni zabezpieczali most, około godz. 18.00, strażak został zmyty przez gwałtowną falę wezbraniową" - opowiadał rzecznik.

Fala powstała w wyniku pęknięcia zbiornika na rzece Witka w miejscowości Niedów w powiecie zgorzeleckim. Zbiornik, należący do elektrowni Turów, ma powierzchnię 300 hektarów, jego głębokość sięga 20 metrów.

W sobotę w zbiorniku powstała wyrwa o szerokości 120 metrów, wysoka na 6 metrów; przez wyrwę wylało się 5 mln m sześc. wody - powiedział Frątczak. "Można sobie wyobrazić, jak gwałtowna fala powstała" - dodał.

Gdy woda porwała strażaka, dwóch kolegów usiłowało go uratować; niestety, nie udało im się - relacjonował rzecznik.



Jak podał w niedzielę minister spraw wewnętrznych Jerzy Miller, podczas powodzi na Dolnym Śląsku zginęły trzy osoby. Oprócz strażaka - dwie kobiety: jedna w Bogatyni tuż po tym jak rzeka Miedzianka zalała miasto, druga w Radomierzycach, gdy pękła tama zbiornika w Niedowie.