Prezydent w piątek ogłosił, że zawetował tzw. ustawę degradacyjną. Ustawa pozbawia stopni wojskowych członków Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego i daje możliwość pozbawiania takich stopni osób i żołnierzy rezerwy, którzy w latach 1943-1990 swoją postawą "sprzeniewierzyli się polskiej racji stanu".
W piątek komentując decyzję prezydenta szef gabinetu politycznego premiera powiedział w "Superstacji": "Pan prezydent oczywiście ma prawo wetować ustawy, ale mojego głosu już nie ma". Zapytany we wtorek w radiu Zet, czy w piątek przestał być wyborcą Andrzeja Dudy, Suski odpowiedział: "będzie prezydent musiał się ciężko napracować, żeby odzyskać mój głos".
Dopytywany, czy to jest też głos Prawa i Sprawiedliwości Suski zaprzeczył mówiąc, że to jest "wyłącznie głos Marka Suskiego". "Tutaj nie mówię jako rzecznik Prawa i Sprawiedliwości. Mówię to, co mam w sercu, w duszy, wielki żal do pana prezydenta" - powiedział Suski.
Na pytanie, czy prezydent Duda zawetowaniem tzw. ustawy degradacyjnej "wymaszerował z obozu +dobrej zmiany+", szef gabinetu politycznego premiera odpowiedział, że "nie zauważył, żeby wymaszerowywał". "Myślę, że pan prezydent odwołał się do pewnego rodzaju poczucia sprawiedliwości osób, które były bardzo blisko związane z obozem postkomunistyczny" - powiedział Suski. Z kolei zapytany, czy popierając w wyborach prezydenckich Andrzeja Dudę liczył, że będzie się on odwoływał do tego rodzaju elektoratu, odpowiedział: "szczerze mówiąc - nie liczyłem".
Suski powiedział, że wetem i jego umotywowaniem przez prezydenta jest "zdziwiony, rozczarowany, zawiedziony".
Polityk PiS został też zapytany, czy gdyby Andrzej Duda w wyborach prezydenckich w 2020 roku ubiegał się o wsparcie PiS, to czy on byłby przeciw odpowiedział: "ale dziś nie ma wyborów". "Kogo poprze Prawo i Sprawiedliwość to jest przed nami" - dodał Suski. Dopytywany, czy może to nie być Andrzej Duda odpowiedział, "wszystko może się zdarzyć". "Coraz bardziej prezydent nas zaskakuje" - stwierdził Suski.
Zapytany w związku z tzw. ustawą degradacyjną, czy dla współczesnego świata ma znaczenie komu PRL przyznawał tytuły generalskie, Suski odpowiedział, że "zdecydowanie". Na uwagę, że PRL-owscy generałowie są "generałami innego porządku", Suski przyznał rację dodając zarazem, że "ten porządek nadal obowiązuje ponieważ nadal są generałami". Dodał, że ci generałowie nadal mają splendor i "są uważani za ludzi honoru, choć tymi ludźmi nie byli".
Według Suskiego, tzw. ustawa degradacyjna miała być "symboliczną karą". "W końcu nie jest to kara jakaś bardzo dotkliwa, w sensie wsadzania do więzienia, tylko odebranie tytułów generalskich, żeby ci ludzie, którzy wzywali Moskwę na pomoc przeciwko Polakom, którzy chcieli wolnej Polski, nie byli w jednym szeregu generałów z gen. (Władysławem) Andersem" - powiedział Suski.
Dodał, że pamięta stan wojenny, "jak ci generałowie kazali strzelać do Polaków, wojsko wyprowadzili na ulicę, internowali tysiące ludzi, prześladowali, wyrzucali z pracy, były ofiary w ludziach".
Powiedział w tym kontekście, że tzw. ustawa degradacyjna "to był tak naprawdę akt takiej minimalnej sprawiedliwości historycznej". "Ja rozumiem, że są osoby, które pamiętają stan wojenny jako dzień, kiedy nie było +Teleranka+ i być może dlatego, z tego pokolenia jest pan prezydent i być może dlatego pan prezydent uważa, że to jest zbyt surowa kara" - powiedział.Jak mówił, według niego zdegradowanie generałów "to kara bardzo łagodna". "To sprawiedliwość, która powinna być w Polsce, żebyśmy oddzielili zło od dobra, żebyśmy powiedzieli Polakom, co było bohaterstwem, że to Kuklińscy, Żołnierze Niezłomni, byli bohaterami, a Jaruzelski, Kiszczak i ta - jak określono zgodnie z prawem - +zorganizowana grupa przestępcza+, że oni nie byli bohaterami. Nawet pośmiertnie odbiera się tytuły" - powiedział Suski.
Polityk PiS mówił również, że sądy nie odebrałyby gen. Czesławowi Kiszczakowi i gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu tytułów generalskich, bo - jak stwierdził - wśród sędziów są tacy, którzy w stanie wojennym skazywali opozycjonistów.