Prezydent Słowacji Andrej Kiska w latach 2014-17 ponad 380 razy skorzystał z rządowego samolotu w celach prywatnych, narażając skarb państwa na koszt blisko miliona euro - wynika z raportu MSW, o którym w czwartek napisał dziennik "Pravda".
Kiska najczęściej latał do Popradu lub do Koszyc spędzać weekendy z mieszkającą tam rodziną. Prezydent nie opłacił lotów, których łączny koszt wyniósł ok. 955 tys. euro.
Dane dotyczące wykorzystywania przez prezydenta rządowych samolotów przedstawił w parlamencie szef MSW Robert Kaliniak. Ze zbiorczego raportu wynika, że tylko w latach 2015-17 Kiska podróżował rządową maszyną aż 454 razy. "70 proc. wszystkich lotów prezydenta nie miało związku z pełnionym przez niego urzędem", co słowackiego podatnika kosztowało średnio ok. 30 tys. euro miesięcznie - powiedział Kaliniak.
Sprawa spotkała się ze stanowczą krytyką przewodniczącego parlamentu Andreja Danki, który potępił niezgodne z przeznaczeniem wykorzystywanie podlegającej MSW rządowej floty. Nie do obrony jest fakt, że ktoś w każdy czwartek leci na wschód kraju lub wymyśla tam związane z pracą sprawy do załatwienia - powiedział, domagając się od Kiski, znanego milionera i filantropa, zwrócenia całej sumy.
Kiska bronił się, mówiąc, że przez MSW został poinformowany, iż prezydent pełni swoją funkcję 24 godziny na dobę, a skoro tak, to nie ma różnicy między jego prywatnymi i służbowymi podróżami.
Opozycja w dużej części poparła bezpartyjnego Kiskę. Słowacki europoseł i szef liberalnej partii SaS Richard Sulik wyraził nadzieję, że prezydent nie będzie już korzystał z rządowych samolotów w celach prywatnych, bo - jak podkreślił - ponad 400 takich podróży jest "nie do obrony". Odrzucił jednak apele o zwrócenie kosztów tych lotów, zaznaczając, że podróże te były zatwierdzane przez MSW.
Komentatorzy wskazują, że postępowanie prezydenta nie daje się pogodzić z oficjalnym wizerunkiem, do którego dąży. Z jednej strony Kiska marnuje publiczne pieniądze, z drugiej regularnie przekazuje wynoszące 5 tys. euro wynagrodzenie na rzecz potrzebujących rodzin - wskazał politolog Jan Baranek. (PAP)