Podkreślił, że ich priorytetem powinno być zapewnienie bezpieczeństwa energetycznego kraju oraz dostarczanie taniej energii dla gospodarstw domowych i przedsiębiorstw, a nie maksymalizacja zysków. Premier zaznaczył, że zakończył „trudne rozmowy” z kierownictwem największych spółek energetycznych, wskazując na potrzebę zmiany ich podejścia do realizacji celów państwowych.

Te wypowiedzi wywołały natychmiastową reakcję na warszawskiej giełdzie. Akcje PGE spadły o ponad 8,5 proc., Enei o niemal 7 proc., a Tauronu o niespełna 1,5 proc. Inwestorzy zinterpretowali słowa premiera jako sygnał możliwego zwiększenia politycznej kontroli nad spółkami energetycznymi, co może wpłynąć na ich rentowność i strategię biznesową.

Premier Tusk odniósł się również do szerszego kontekstu gospodarczego, mówiąc o końcu „naiwnej globalizacji” i potrzebie „repolonizacji gospodarki, rynku i kapitału”. Podkreślił, że Polska nie zamierza być „naiwnym partnerem w konkursie egoistów na rynkach i frontach wojen”. Te deklaracje wpisują się w szerszą strategię rządu, mającą na celu zwiększenie kontroli nad kluczowymi sektorami gospodarki i ochronę interesów narodowych.

Co do strategii premiera Tuska są jednak poważne wątpliwości. Jak słyszymy w środowiskach eksperckich, gdzie nowy rząd cieszył się raczej poparciem, praktyki Koalicji 15 października nie różnią się wiele od tego, z czym musiały mierzyć się zarządy państwowych spółek energetycznych za czasów poprzedników.

Szczególne wątpliwości wywołała zapowiedź o tym, że spółki energetyczne mają stawiać za priorytet nie zysk netto dla akcjonariuszy, lecz bezpieczeństwo energetyczne. Kłóci się to z wypracowywanymi przez miesiące oficjalnymi dokumentami spółek, na które czekali zarówno akcjonariusze Skarbu Państwa, jak i mniejszościowi udziałowcy. To oni mogą się czuć pokrzywdzeni mechaniczną zmianą kursu.

Ta nagła zmiana wymagałaby od rządu także korekty planów, jeśli chodzi o przyszłość polskiej transformacji energetycznej. Znalezienie finansowania na inwestycje w nowe, zielone źródła wytwarzania czy modernizację sieci dystrybucyjnej – czyli palące potrzeby naszego krajowego systemu – wymaga, by główni zainteresowani, a więc państwowe spółki energetyczne, było stać na przeprowadzenie tych procesów. To z kolei nie będzie możliwe bez wytyczenia jasnej strategii transformacji. Radykalne zapowiedzi polityków są tu zatem przeciwskuteczne.

Jeśli spółki energetyczne, w których większość udziałów ma Skarb Państwa, mają być czymś więcej niż łup polityczny, sami politycy muszą zrozumieć, że nawet mając nad nimi władzę, powinni szanować także interes pomniejszych akcjonariuszy. W przeciwnym razie szukanie najbardziej wykwalifikowanej kadry menedżerskiej, która będzie miała umiejętności i pomysły na to, jak z jednej strony odejść od węgla, a z drugiej zapewnić bezpieczeństwo energetyczne, będzie mijać się z celem. Wówczas łatwiej będzie zatrudnić zarządców o skromniejszych zdolnościach, ale wierniejszych nakazom głównego udziałowca.

Jeśli ziściłby się ten bardziej pesymistyczny scenariusz, to jest również opcja radykalna: bo dlaczego Skarb Państwa miałby nie wykupić mniejszościowych udziałów i stać się jedynym właścicielem spółek, zdejmując je tym samym z obrotu giełdowego? Wtedy kolejni premierzy odebraliby krytykom argument, że, że zbyt władczo podchodzą do państwowych przedsiębiorstw. ©℗