W najnowszym sondażu United Surveys dla DGP i RMF FM zapytaliśmy Polaków, czy trzy komisje, nad powołaniem których pracuje Sejm, są potrzebne.
Okazuje się, że zasadność tego działania dostrzega ponad 58 proc. ankietowanych ogółem. Przeciwnego zdania jest co trzeci, a niemal co dziesiąty nie ma wyrobionej opinii w tej sprawie. W wynikach szczegółowych widać przepaść pomiędzy wyborcami KO, Trzeciej Drogi i Lewicy (obóz liberalno-demokratyczny) a wyborcami PiS (obóz socjalno-konserwatywny). Z tej pierwszej grupy aż 93 proc. widzi potrzebę powołania komisji, a z tej drugiej - 13 proc. Drugie pytanie dotyczyło tego, czemu w praktyce będą służyć komisje śledcze.
Najwięcej osób (47 proc.) uważa, że faktycznie będą prowadzić do ustalenia stanu faktycznego i wskazania ewentualnych winnych. Kolejnych 30 proc. wskazało, że komisje będą służyć przede wszystkim jako narzędzia do zwalczania politycznych przeciwników, a tylko 15 proc. zakłada, że komisje śledcze będą w pierwszej kolejności promować ich członków. Tak jak w poprzednim pytaniu, tak i w tym widać ostrą polaryzację w ocenie tego aspektu pomiędzy wyborcami PiS i dotychczasowej opozycji.
Zdaniem naszych rozmówców z koalicji większościowej wyniki naszego sondażu stanowią dobry grunt pod rozpoczęcie prac komisji. - Komisje śledcze mają uświadomić ludziom, co się działo przez ostatnich 8 lat, bo część z nich była wprowadzana w błąd przez media rządowe. Cieszę się, że w tym sondażu nawet sympatycy PiS uważają, że takie komisje powinny powstać. Na naszych sztandarach było zbudowanie uczciwego państwa i rozliczenie afer. Jedną z metod są komisje śledcze - mówi Dariusz Joński z KO.
PiS konsekwentnie stoi na stanowisku, że opozycja przygotowuje “polityczne igrzyska”. - Polacy finalnie szybko się zorientują, że tak jest, gdy opozycja nie zrealizuje swoich obietnic. Nie obawiamy się komisji i jesteśmy gotowi rzetelnie wyjaśnić każde wątpliwości - ocenia Piotr Müller, rzecznik rządu. W trakcie wczorajszej debaty politycy PiS zarzucali większości sejmowej, że zamiast powoływaniem komisji śledczych, izba niższa powinna zająć się pilnymi tematami, takimi jak decyzja w sprawie zerowego VAT na żywność w 2024 roku.
– News, rozrywka, sport oraz filmy i seriale – to wszystko zaoferujemy w jednym miejscu, dostępnym na wielu urządzeniach – zapowiada w rozmowie z DGP Maciej Stanecki, wiceprezes TVP.
Wczoraj Sejm powołał trzy komisje, mają się one zająć: procesem przygotowań do wyborów korespondencyjnych z 2020 r., inwigilacją obywateli przez służby (w tym Pegasusem) oraz tzw. aferą wizową.
– Mam nadzieję, że do końca roku będziemy w stanie choćby jedną uformować, ale żeby tak się stało, to musieliśmy zacząć ten proces z trzema już dzisiaj – tłumaczył wczoraj marszałek Sejmu Szymon Hołownia. W kolejnych dniach komisje mają być obsadzone, każda z nich ma liczyć po 11 posłów.
Sasin zbada wybory kopertowe?
Większość sejmowa spodziewa się, że na tym drugim etapie mogą być problemy. Po pierwsze, to kwestia parytetów klubowych w komisjach. – Domagamy się, żeby klub PiS, jako największy, miał reprezentację wynikającą z proporcji. Matematyka wskazuje, że na 11 członków komisji klub PiS powinien mieć pięciu reprezentantów – zastrzegał wczoraj Mariusz Błaszczak z PiS. Nie omieszkał wspomnieć, że wcześniej kandydaci PiS nie zostali dopuszczeni przez nową większość do składów prezydiów Sejmu i Senatu oraz że klub otrzymał przewodnictwo w zaledwie pięciu komisjach, podczas gdy z czystej arytmetyki sejmowej wynika, że powinien mieć w 12. Po drugie, koalicja większościowa spodziewa się, że PiS znów zgłosi nieakceptowalnych kandydatów, tym razem do prac w komisjach śledczych. – Jeszcze się okaże, że do komisji ds. wyborów kopertowych wskażą Jacka Sasina, który przecież powinien być jednym z pierwszych świadków do przesłuchania. Nie ma opcji, by tego typu kandydatury przeszły w głosowaniu – zastrzega jeden z ludowców. Pytanie więc, jak w takiej sytuacji zachowa się PiS, tzn.: czy wystawi mniej kontrowersyjnych posłów, czy jednak postanowi zbojkotować prace.
W tle pojawiają się już dyskusje o ewentualnych kolejnych komisjach. Jak wczoraj pisaliśmy w DGP, Koalicja Obywatelska rozważa powołanie jeszcze trzech – mającej zbadać państwowe fundusze (w tym Fundusz Sprawiedliwości), politykę covidową państwa (w tym sprawę zakupu respiratorów) oraz aferę grantową w NCBiR. Wczoraj także Konfederacja wnioskowała o komisje śledcze ds. afery zbożowej, ds. afer covidowych oraz ws. nieprawidłowości polityki energetycznej. Cały czas też słychać o powołaniu jeszcze jednej – w sprawie fuzji Orlenu i Lotosu.
Komisjomania? Czemu nie
Jak Polacy oceniają ten polityczny festiwal? W najnowszym sondażu United Surveys dla DGP i RMF FM zapytaliśmy, czy trzy komisje, nad których powołaniem pracuje Sejm, są potrzebne. 58 proc. ankietowanych ogółem uważa, że tak. Przeciwnego zdania jest co trzeci, a niemal co dziesiąty nie ma wyrobionej opinii. W wynikach szczegółowych widać przepaść pomiędzy wyborcami KO, Trzeciej Drogi i Lewicy (obóz liberalno-demokratyczny) a wyborcami PiS (obóz socjalno-konserwatywny). Z tej pierwszej grupy aż 93 proc. widzi potrzebę powołania komisji, a z tej drugiej – 13 proc.
Zdaniem naszych rozmówców z koalicji większościowej wyniki naszego sondażu stanowią dobry grunt pod rozpoczęcie prac komisji. – Cieszę się, że nawet sympatycy PiS uważają, że takie komisje powinny powstać. Na naszych sztandarach było zbudowanie uczciwego państwa i rozliczenie afer. Jedną z metod są komisje – mówi Dariusz Joński z KO. Rzecznik PSL Miłosz Motyka mu wtóruje. – Jedną z najsilniejszych emocji przed 15 października była niezgoda na bezprawie i bezkarność. To musi zostać rozliczone – mówi.
PiS uważa, że opozycja przygotowuje „polityczne igrzyska”. – Polacy szybko się zorientują, że tak jest. Nie obawiamy się komisji i jesteśmy gotowi rzetelnie wyjaśnić każde wątpliwości. Myślę, że oceny prac tych gremiów nie będą wysokie – ocenia Piotr Müller, rzecznik rządu. W trakcie wczorajszej debaty politycy PiS zarzucali większości sejmowej, że zamiast powoływaniem komisji śledczych izba niższa powinna zająć się pilnymi tematami, takimi jak decyzja w sprawie zerowego VAT na żywność w 2024 r.
Nowi ludzie
Poza kwestią komisji śledczych wczoraj Sejm zajmował się obsadzaniem kolejnych stanowisk związanych z nową kadencją parlamentu. I tak wybrał Monikę Hornę-Cieślak na rzecznika praw dziecka (wywiad z nową rzecznik na A4). Kandydaturę tę zatwierdzić musi jeszcze Senat, ale jako że tam bezpieczną większość ma dotychczasowa opozycja, wydaje się to tylko formalnością. Wczoraj wybrano również prawniczkę Karolinę Bućko na nowego członka państwowej komisji ds. zwalczania pedofilii. Dziś z kolei odwołani mają zostać członkowie powołanej przez PiS komisji badającej wpływy rosyjskie (tzw. lex Tusk), co de facto oznacza zamrożenie jej prac. Poza tym będą kontynuowane prace nad ustawą o państwowej refundacji in vitro i odbyć się ma I czytanie kolejnego obywatelskiego projektu złożonego przez środowisko pielęgniarek, a dotyczącego podwyżek dla środowiska nie tylko pielęgniarek, lecz także diagnostów laboratoryjnych czy fizjoterapeutów (więcej w tekście obok).
Dziś także rusza drugie w tej kadencji posiedzenie Senatu. Izba ma zająć się wyborem dwóch senatorów członków Krajowej Rady Sądownictwa. Jak słyszymy, kandydatami uzgodnionymi przez całą koalicję większościową są Kazimierz Michał Ujazdowski i Krzysztof Kwiatkowski (ten drugi zasiadał w KRS już w minionej X kadencji Senatu). ©℗
OPINIA
Prezydent mniej zagraniczny
Do tej pory podział działań w polityce zagranicznej był jasny – kontaktami ze Stanami Zjednoczonymi i generalnie polityką bezpieczeństwa zajmuje się głównie Pałac Prezydencki, z kolei polityka europejska to już domena rządu, czy też raczej centrali partii przy ul. Nowogrodzkiej. Oczywiście na spotkania ministrów obrony NATO jeździł minister Mariusz Błaszczak, ale on stosunkowo mało się rozpychał na arenie międzynarodowej – ważniejsze było i jest Legionowo, w końcu to matecznik i okręg wyborczy.
Z nowym rządem Donalda Tuska nastaną nowe porządki i ten podział stanie się co najmniej nieoczywisty, a najpewniej zostanie radykalnie zmieniony. Rola prezydenta Andrzeja Dudy oraz jego otoczenia stanie się w polityce zagranicznej mniejsza. O ile faktycznie z nowym ministrem obrony – Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem prezydent może się dogadać, a kandydaci na wiceministrów Cezary Tomczyk i Paweł Bejda nie mają specjalnego doświadczenia w prowadzeniu polityki zagranicznej w temacie obronności i najpewniej nie będą się do tego wyrywać, o tyle zupełnie inaczej kwestia będzie wyglądać w Ministerstwie Spraw Zagranicznych.
Wiadomo, że nowym-starym ministrem zostanie Radosław Sikorski, który był blisko słynnej „wojny o krzesło”, czyli sporu o to, czy to prezydent, czy jednak premier ma reprezentować Polskę na szczytach Unii Europejskiej. Jeśli dołożymy do tego radykalnie wybujałe ego i charakter ministra, który zdecydowanie nie boi się iść na ostre starcie, bez problemu można sobie wyobrazić, że to, co prezydent sobie wywalczył od MSZ, teraz z nawiązką zostanie odbite. Tym bardziej że jednym z wiceministrów spraw zagranicznych ma zostać Robert Kupiecki. Ten urzędnik i dyplomata w latach 2011–2015 był wiceministrem w resorcie obrony i kreował m.in. politykę zagraniczną, ale jest też autorem kilku bardzo sensownych publikacji dotyczących Sojuszu Północnoatlantyckiego. Tak więc w gmachu przy al. Szucha pojawi się wola walki i kompetencje.
Tymczasem w Pałacu Prezydenckim w ostatnich miesiącach nastąpiło zjawisko wręcz odwrotne. Z jednej strony, tak jak pisze Zbigniew Parafianowicz w swojej książce „Polska na wojnie”, prezydent Duda prowadzeniem polityki zagranicznej i szeroko rozumianej polityki bezpieczeństwa wobec Ukrainy zwyczajnie się znudził. Z drugiej, nastąpiło radykalne osłabienie kadrowe tego ośrodka w tym obszarze. Właśnie do Sejmu odszedł szef Biura Polityki Międzynarodowej w Kancelarii Prezydenta Marcin Przydacz, a wcześniej jego poprzednik na tym stanowisku, Jakub Kumoch, został ambasadorem w Chinach. Z kolei wieloletni szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Paweł Soloch, który mimo dosyć spokojnego urzędniczego usposobienia przez lata wyrobił sobie kontakty w Waszyngtonie, został zastąpiony przez Jacka Siewierę. Ten były żołnierz doświadczenia w prowadzeniu tego typu spraw nie miał, a od razu został rzucony na głęboką wodę, co nie mogło w tym trudnym czasie wojny na Wschodzie i ożywionych kontaktów z Amerykanami przynieść oszałamiających efektów.
Na to wszystko nałożą się jeszcze naturalne w czasie kohabitacji spory na linii Pałac Prezydencki – obóz rządzący, które najpewniej bardzo skutecznie zagospodarują czas i energię prezydenta Dudy pozostające mu do końca kadencji. Tak więc w najbliższym roku ciężar prowadzenia polityki zagranicznej zdecydowanie się przesunie w stronę rządu. ©℗