Niemal natychmiast po szkockim referendum rozpadł się krótkotrwały sojusz konserwatystów i labourzystów w obronie Zjednoczonego Królestwa.

Premier David Cameron i lider opozycji Ed Miliband zgodnie podpisali tak zwane "Ślubowanie" w sprawie nadania szkockiemu parlamentowi szerokich uprawnień, ale teraz nie mogą się zgodzić, co to będzie oznaczać dla reszty kraju.

Zaraz po referendum premier Cameron powiedział, że w listopadzie przedstawi plan odpowiedniej ustawy, a w styczniu zgłosi jej projekt w Izbie Gmin. Dodał jednak, że sprawiedliwość wymaga, aby podobnie szerokie swobody fiskalne, budżetowe i socjalne uzyskały Walia i Irlandia, a nade wszystko największy z krajów Zjednoczonego Królestwa: "Od dawna uważam, że kluczowym brakującym ogniwem w tej dyskusji narodów jest Anglia. Usłyszeliśmy głos Szkocji, a teraz trzeba wysłuchać milionów głosów Anglii".

Zdaniem obserwatorów tu rozeszły się drogi Davida Camerona i Eda Milibanda, który nie chce aż takich reform. Ich spór może zablokować prace nad ustawą o poszerzeniu autonomii Szkocji - obawiają się komentatorzy.

Przegrany w referendum lider Szkockiej Partii Narodowej, Alex Salmond nie ukrywa satysfakcji: "Właściwie to nie jestem zaskoczony, że się wykręcają od tego zobowiązania. Zaskakuje mnie tylko tempo, w jakim to się dzieje. Wydaje się, że w tych sprawach są całkiem bezwstydni." - zauważa. Według obserwatorów sceny politycznej jest to jednak interpretacja złośliwa, bo Cameron i Miliband spierają się nie o swoje obietnice dla Szkocji, tylko o to, co będą one oznaczać dla Anglii.