Władzę w partii ma zawsze ten, kto ją sobie bierze, a nie ten, kto ją dostał - powiedział szef PO premier Donald Tusk w wywiadzie dla "Tygodnika Powszechnego". Jak dodał, nie zgadza się z opiniami, iż po jego odejściu z funkcji szefa partii, Platforma Obywatelska będzie zagrożona.

Tusk był pytany w wywiadzie dla "TP" o swoją zapowiedź niekandydowania na kolejną kadencję na fotel szefa PO. "Prędzej czy później na każdego przyjdzie czas" - odpowiedział Tusk.

"Nie zgadzam się z opiniami tych, którzy twierdzą, że po moim odejściu Platforma będzie zagrożona, bo Platforma to Tusk, a Tusk to Platforma. Partia to kilkadziesiąt tysięcy ludzi, wielu z nich rozpoznawalnych, którzy w rankingach zyskują pozycję porównywalną lub lepszą ode mnie - ambitni, czasem młodsi, niektórzy z dużym doświadczeniem samorządowym" - zaznaczył premier.

Przyznał, że wielu z nich namawia go, żeby działał dalej. "Sporo o tym myślę, co do zasady uważam, że osiem lat premierostwa to naprawdę bardzo dużo, szczególnie jak na polskie doświadczenia i polskie przyzwyczajenia" - ocenił Tusk.

Na uwagę, że byłoby dobrze dla przejrzystości, aby wskazał swego następcę w partii, premier odpowiedział: "Na szczęście minęły już czasy dynastii".

"Z reguły jest tak, że jeśli odchodzący lider wskazuje następcę, to ten ktoś zostanie nim tylko na okres przejściowy. Władzę ma zawsze ten, kto ją sobie bierze, a nie ten, kto ją dostał. Oczywiście w nowoczesnych demokracjach +wziąć sobie władzę+ oznacza zdolność zjednywania ludzi, formułowania programu, który odpowiada na wyzwania czasu, wreszcie - wygraną w wolnych wyborach" - zaznaczył Tusk.

Jego zdaniem dobra polityka, dobre przywództwo polega na tym, żeby "chronić to, co już mamy i - jeśli to możliwe - dobrze rozpoznawać nadchodzące zagrożenie".

Szef rządu był też pytany, czy entuzjazm wokół Euro 2012 zepchnął na dalszy plan wojnę polsko-polską. "Dzisiaj, gdy widzimy na ulicach ludzi z biało-czerwonymi flagami, nie kojarzy się to nam z jakimś nieszczęściem ani konfliktem. Doczekaliśmy wreszcie momentu, kiedy tysiące ludzi maszeruje ulicą i skanduje hasła, które nie są skierowane przeciw komukolwiek" - podkreślił premier.

Jak przyznał, nie wie, czy po Euro 2012 utrzyma się taka atmosfera. Zastrzegł jednocześnie, że nie zgadza się z opiniami, że "odpowiedzialność za polsko-polski podział rozkłada się symetrycznie, że obie strony są równie winne. "Dlatego to pytanie trzeba kierować pod adresem PiS i Jarosława Kaczyńskiego" - dodał Tusk.

Na pytanie, kiedy ostatni raz rozmawiał z liderem PiS, premier odparł, że nie pamięta. "Ale po mojej stronie nie ma żadnego problemu" - zapewnił.

"Problem w tym, że Jarosław Kaczyński autentyczne i bolesne emocje związane z katastrofą smoleńską przekształcił w emocje bazujące na agresji. A kiedy włączył je w program polityczny PiS, to agresja skierowała się przeciwko państwu i jego instytucjom" - podkreślił.

"Trudno rządzi się w kraju, który jest przepołowiony tak negatywnymi emocjami, niszczącymi wspólnotę polityczną. Nikt nie może mnie podejrzewać o brak intencji, żeby na nowo Polskę skleić - tak byłoby lepiej dla nas wszystkich, bowiem musimy razem stawić czoło kolejnej fazie kryzysu gospodarczego" - mówił szef rządu.

Pytany o brak sukcesu naszej reprezentacji na Euro 2012, Tusk powiedział, że boli go brak awansu Polski do ćwierćfinału, ponieważ - jak zauważył - naszym piłkarzom kibicowała cała Polska.

Jego zdaniem trudno mieć jednak pretensje do polskich piłkarzy. "Grali, jak najlepiej potrafili, w dwóch poprzednich meczach - z Grecją i Rosją - dali nam wspaniałe emocje i nadzieję. Nie ma co spuszczać nosów na kwintę, niech zawodnicy i kibice podniosą wysoko głowy, teraz się nie udało, ale jeszcze wszystko przed nami" - ocenił Tusk.

Jak dodał, Polacy zaczynają być znani ze zdrowej gospodarki, pracowitości i dobrej organizacji. "Polska się zmienia, najwyższy czas, żeby zmienił się PZPN" - przekonywał szef rządu.

Tusk przyznał też, że nie ma gwarancji, że w przyszłym roku Polska nie wpadnie w recesję. "Nikt w Europie nie ma takiej gwarancji" - zastrzegł.