Zajmująca się bazą Agnieszka Bielecka poinformowała PAP, że od kilku dni nie ma odpowiednich warunków, aby można było wykonać lot. Jest pochmurno i wieje silny wiatr, dochodzący do 70 km/h na wyższych wysokościach.
"Nie jest nam wesoło; od niedzieli czekamy na helikopter. Janusz ma odmrożony nos, a mój brat prawy paluch i samodzielnie nie zejdą. A droga jest długa. Do czoła lodowca Baltoro, które jest na wysokości ok. 3500 m, mamy do przejścia 80 km. Minusowe temperatury 15-20 stopni pogłębiają skutki odmrożeń. Utrzymujemy kontakt z lekarzem, specjalistą medycyny górskiej Robertem Szymczakiem i stosujemy się do jego zaleceń" - powiedziała Bielecka.
Dr Szymczak w rozmowie z PAP podkreślił, że obaj alpiniści powinni jak najszybciej trafić do szpitala. Dalszy marsz jest dla nich niebezpieczny, gdyż może nastąpić pogłębienie odmrożenia.
"Bielecki i Gołąb mają otwarte rany, które można porównać do tych po oparzeniach. Przejście lodowca, schodzenie w dół, to nie jest treking, to kilkudniowa wyprawa. Jeśli domrożą odmrożone części ciała, mogą je stracić. Podczas marszu trudno jest o sensowne opatrunki, a takowe są konieczne" - wyjaśnił.
Uczestnicy narodowej ekspedycji pod honorowym patronatem prezydenta Bronisława Komorowskiego, dzielą bazę z alpinistami międzynarodowej wyprawy, w składzie której są także Polacy - operator filmowy Dariusz Załuski i Tamara Styś.
W piątek 9 marca górę od strony południowej atakowali zupełnie nową drogą: Austriak Gerfried Goeschl (kierownik), Szwajcar Cedric Hahlen oraz Pakistańczyk Nisar Hussain. Natomiast Bielecki z Tychów i Gołąb z Gliwic, wspierani przez Artura Hajzera z Mikołowa, podążali tzw. drogą japońską od strony północno-zachodniej, którą miał schodzić zespół Goeschla. Do tej pory nie wiadomo, jakie są losy tych trzech osób.
"Nadzieja umiera ostatnia. Do obozu I wyszło dwóch wspinających się tragarzy pakistańskich, tam spędzili noc i dziś idą do dwójki. Jeśli przylecą helikoptery, do akcji poszukiwawczej ma się włączyć trzech alpinistów z Pakistanu, m.in. zdobywca Everestu Hassan Sadpara" - powiedział PAP 49-letni Hajzer.
Uczestnicy międzynarodowej wyprawy 9 marca atakowali szczyt w stylu alpejskim, od drugiego obozu na wysokości 6700 m. Kiedy Bielecki i Gołąb stanęli na wierzchołku o godz. 8.30, zespół Goeschla miał do szczytu jeszcze 400 m.
"W południe nastąpiło gwałtowne załamanie pogody. Adam i Janusz o czternastej byli już poniżej trzeciego obozu. Co się stało wówczas z Austriakiem, Szwajcarem i Pakistańczykiem, tego nie wiemy. Zabrali ze sobą namiot, mogli go rozbić i przeczekiwać, ale z kolei mieli mało żywności i paliwa do maszynki. Mógł też wiatr rozerwać namiot; wtedy szanse przeżycia są zerowe z uwagi na wychłodzenie organizmu. Ostatni kontakt radiowy z Gerfriedem był 9 marca o 9 rano" - wspomniał Hajzer, mający w dorobku m.in. sześć ośmiotysięczników.
Tamara Styś (w 2006 roku zdobyła swój pierwszy ośmiotysięcznik - Gasherbrum II), razem z Baskiem Aleksem Txikonem, również podjęła próbę wejścia na wierzchołek Gasherbruma I. Oboje doznali odmrożeń i zawrócili z wysokości 7200 m z powodu pogarszających się warunków.
W poniedziałek Załuski i Bielecka wyruszyli w stronę obozu I, dokąd ewentualnie mogła dotrzeć trójka zaginionych alpinistów. Jednak fatalna pogoda uniemożliwiła im dojście.
Na dziewięć spośród 14 ośmiotysięczników jako pierwsi wspięli się zimą Polacy, w tym na jeden z Włochem Simone Moro. Niezdobyte o tej porze roku pozostały jeszcze trzy góry: Broad Peak (8047 m), Nanga Parbat (8126 m) i K2 (8611 m). Wszystkie leżą na terenie Pakistanu.