Związkowcy z KGHM Polska Miedź zapowiadają, że od piątku podejmą strajk włoski. W czwartek ok. tysiąc związkowców protestowało przed siedzibą zarządu spółki, domagając się m.in. podwyżek. Demonstranci wyłamali drzwi do siedziby zarządu, ale do środka nie weszli.

Protest trwał prawie trzy godziny. Jak powiedział PAP przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Przemysłu Miedziowego Ryszard Zbrzyzny, czwartkowa manifestacja to kontynuacja rokowań nad zmianami w układzie zbiorowym pracy, a szczególnie - jak zaznaczył - niezgodną z prawem tabelą wynagrodzeń, która obowiązuje w spółce. Związkowcy domagają się m.in. 300 zł podwyżki dla każdego pracownika.

Przewodniczący większości związków zawodowych w miedziowej spółce zapowiedzieli, że od piątku pracownicy podejmą tzw. strajk włoski. "Będą skrupulatnie przestrzegać wszystkich instrukcji w pracy, które mają znaczenie" - tłumaczył PAP przewodniczący NSZZ Solidarność Sekcji Krajowej Górnictwa Rud Miedzi Józef Czyczerski. Zbrzyzny nie wykluczył zaś w przyszłości strajku ostrzegawczego.

Pikieta rozpoczęła się o godz. 7.30; początkowo przebiegała zgodnie z planem szefów związków, zaś manifestujący współdziałali ze swoimi przewodniczącymi. Do demonstrujących wyszli przedstawiciele zarządu, m.in. prezes Herbert Wirth. Gdy związkowy zaczęli napierać na siedzibę zarządu i próbowali sforsować drzwi, przedstawiciele spółki wycofali się do budynku. Doszło do przepychanek z ochroną; pikietujący rzucali w nich puszkami z piwem. Przynieśli też ze sobą petardy, które co chwilę odpalali; skandowali: "złodzieje" i "daj trzy stówy i nie ściemniaj".

Tuż po tym rzecznik prasowy KGHM Polska Miedź S.A. Dariusz Wyborski powiedział PAP, że takie pikiety nie sprzyjają negocjacjom. Dodał, że w przekonaniu zarządu płaca powinna mieć funkcję motywacyjną, "a 300 zł dla każdego nic nie zmienia".

Gdy wydawało się, że pikieta dobiega końca, część związkowców ponownie rozpoczęła forsowanie drzwi budynku zarządu. Tym razem nie chcieli współpracować m.in. ze Zbrzyznym, który nawoływał do spokoju i nie wywarzania drzwi. Manifestujący wyłamali jednak drzwi, ale do środka nie weszli, gdyż w siedzibie spółki czekał kordon policji oraz ochrona.

Według policji, w demonstracji przed budynkiem zarządu KGHM uczestniczyło około tysiąc osób

W rozmowie z PAP Zbrzyzny nie chciał przyznać, że stracił kontrolę nad manifestującymi. Powiedział, że "dzisiejsze zajścia to prowokacja zarządu KGHM Polska Miedź". "Nawet mnie, posła na Sejm, nie chcieli wpuścić do środka" - żalił się. Według niego trudno się dziwić ludziom, że nie wytrzymali i "tak ich poniosło". Czyczerski podkreślił natomiast, że zarząd KGHM w pewnym stopni sprowokował czwartkowe wydarzenia. "Od samego początku było mówione, że to tzw. wysłuchanie publiczne ma się odbyć w sali kinowej, tam byli zgromadzeni ludzie, a prezes stanął pod budynkiem zarządu. To spowodowało, że nie szło opanować ludzi. Cześć nie pohamowała emocji" - mówił.

Według policji, w demonstracji przed budynkiem zarządu KGHM uczestniczyło około tysiąc osób. Jak powiedział PAP rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Lubinie Jan Pociecha, policja będzie analizować zapis monitoringu i na tej podstawie agresywnym demonstrantom mogą zostać postawione zarzuty. "Policja została wezwana na prośbę zarządu spółki. Gdy po sforsowaniu drzwi demonstranci zobaczyli, że w budynku jest policja, wycofali się" - mówił.

Zarząd KGHM Polska Miedź w przesłanym PAP stanowisku poinformował, że jego przedstawiciele próbowali się spotkać i porozmawiać ze związkowcami. Ponieważ jednak "pikieta przerodziła się w agresywną demonstrację", zakończono rozmowy z protestującymi. Cytowany w oświadczeniu spółki jej prezes przedstawił stanowisko zarządu wobec żądań płacowych. "Nie mam nic przeciwko temu, by za dobrą pracę płacić więcej. Jednak sprawiedliwie nie znaczy każdemu po równo" - czytamy. Wirth przypomniał o złożonej wcześniej propozycji pakietu pracowniczego, który obejmuje również kwestie płacowe.

Natomiast proponowana przez związkowców podwyżka stawek o 300 zł dla każdego pracownika - zdaniem zarządu - nie ma nic wspólnego z premiowaniem dobrej pracy. Ponadto "w praktyce podniesienie stawek płacy zasadniczej o 300 zł oznacza podwyżkę dla każdego zatrudnionego średnio o niemal 11 tys. zł rocznie. W skali roku oznaczałoby konieczność poniesienia przez spółkę kosztów zdecydowanie przekraczających 200 mln zł" - czytamy w stanowisku zarządu.