Przed wyborami samorządowymi lokalna prasa kwitnie. Sęk w tym, że mnożące się w gminach i powiatach bezpłatne tytuły siedzą w kieszeni polityków.
Wzburzeni radni przeglądają kilkustronicowy biuletyn wydany przez Starostwo Powiatowe w Mogilnie. Z okładki zatroskanym wzrokiem spogląda obecny starosta powiatu Tomasz Barczak. „Starosta podsumowuje kadencję”, czytamy w tytule. W środku o sukcesach w pozyskiwaniu pieniędzy z Unii, o tym, że wybudowano nową świetlicę i plac zabaw.
– To jest propaganda, nie informacja – grzmi na sesji radny Jerzy Szczotka. – Starosta kandyduje na burmistrza i sobie robi za nasze publiczne pieniądze kampanię – dodaje. A starosta tłumaczy, że zadbał o to, by za 100 lat ludzie wiedzieli, co się działo w tym czasie w powiecie mogileńskim. Ile wydał na dwie ośmiostronicowe gazetki? Nie zdradza.
Po tej awanturze biuletynu nie wznowiono. Ale nie minął tydzień, a w mieście ukazał się kolejny bezpłatny tytuł pt. „Głos Mogilna”. Tym razem na każdej stronie mieszkańcy mogli przeczytać o błędach obecnego burmistrza miasta Leszka Duszyńskiego, który jest jedynym kontrkandydatem starosty w wyścigu do tego fotela. „Głos Mogilna” nie ma stopki redakcyjnej, brakuje nazwisk autorów. Ma jednak taki sam wygląd, takie same czcionki i jest tak samo składany jak biuletyny starostwa.
Prasowe wojenki na wyborcze biuletyny toczą się w wielu miastach. W Wejherowie zaczęło się od ataku wydawanego od kilku miesięcy „Faktu Wejherowskiego” na urzędującego prezydenta Krzysztofa Hildebrandta. – To był klasyczny czarny PR. Pokazano zdjęcie pięciopokładowego statku z tytułem sugerującym, że to własność prezydenta, napisano, że jeździ też luksusowym bmw. To kłamstwo! – oburza się zastępca prezydenta Bogdan Tokłowicz i dodaje, że gazeta startowała z nakładem kilkutysięcznym, a dziś jest wydawana w 22 tys. egzemplarzy. – Skąd biorą na to pieniądze, reklam tam niewiele – pyta Tokłowicz. Redaktor naczelny i współwłaściciel „Faktu Wejherowskiego” Piotr Ruszewski twierdzi, że gazeta zwiększa przychody i choć wspiera na łamach kandydata PO Macieja Łukowicza, to nie dostaje za to pieniędzy. – Prywatnie go popieram, ale gazeta jest narzędziem propagandowym konkretnej opcji. Byliśmy i jesteśmy niezależni – twierdzi Ruszewski. Dodaje za to, że w ostatnim czasie w mieście pojawiło się więcej bezpłatnych gazetek, które dziwnym trafem wychwalają dokonania urzędującego burmistrza. – Nie wiem, kto je wydaje – mówi Tokłowicz.
Propagandowe biuletyny przed wyborami mnożą się i pączkują.
Chude, nie więcej niż 8 stron, bezpłatne, można je znaleźć w sklepach, barach i przystankach. Ze zdjęć uśmiechają się twarze lokalnych polityków. Pieniądze, jak w przypadku „Łodziaka”, wykładają związane z kandydatem ugrupowania (tu Łódzkie Porozumienie Obywatelskie) albo władze samorządowe, które robią sobie propagandę pod płaszczykiem publicznej działalności informacyjnej.
– To sposób na obejście ordynacji wyborczej. Dzięki takim pisemkom załatwia się marketing polityczny, bez konieczności wykazywania wydatków na oficjalną reklamę – mówi Dominik Księski, prezes Stowarzyszenia Gazet Lokalnych.
Czy taka reklama jest skuteczna? – Czytelnik nie jest głupi. Tego i tak nikt nie czyta – dodaje Księski.