Brown powiedział dziennikarzom na Downing Street, że pozostanie premierem i liderem partii do czasu wyłonienia następcy. Nikogo nie zarekomenduje na swe miejsce i sam nie będzie kandydował.

Brytyjski premier uznał, iż porażka Partii Pracy w czwartkowych wyborach jest "werdyktem" wyborców wobec jego przywództwa. Laburzyści zdobyli w wyborach 258 mandatów wobec 349, które mieli w poprzednim parlamencie.

Największą partią są konserwatyści z Davidem Cameronem na czele, którzy zdobyli 306 mandatów wobec 326 potrzebnych do samodzielnych rządów. Liberałowie mają 57 mandatów.

Brown zapowiedział, że zrobi, co może, by powstał nowy "stabilny, silny i pryncypialny" rząd

Ustosunkowując się do żądań, że po przegranych wyborach powinien ustąpić z funkcji i przekazać klucze do Downing Street liderowi torysów Davidowi Cameronowi, którego partia zdobyła największą liczbę głosów, Brown odparł, że Wielka Brytania nie ma systemu prezydenckiego i konstytucja nakłada na niego obowiązek przekazania władzy w uporządkowany sposób.

Brown zapowiedział, że zrobi, co może, by powstał nowy "stabilny, silny i pryncypialny" rząd, a dopóki to się nie stanie, obecny będzie działał nadal. Wymaga tego m.in. sytuacja międzynarodowa, która stoi pod znakiem kryzysu greckiego.

Priorytetami rokowań będą: redukcja deficytu budżetowego, wsparcie ożywienia gospodarczego i zwiększenie zatrudnienia, a także reforma ordynacji wyborczej do Izby Gmin i wybieralnej Izby Lordów (przemianowanej na Senat). W kwestiach tych laburzyści i liberałowie mają zbliżone stanowiska - wskazał Brown.

Perspektywę koalicji liberałów z laburzystami (tzw. lib-lab) ostro krytykowała sprzyjająca konserwatystom prasa

Zapewnił też, że nie będzie premierem dłużej, niż to konieczne do przygotowania gruntu dla jego następcy. Oznacza to, że premierem może okazać się ktoś spoza trójki partyjnych przywódców - czyli ktoś, na kogo wyborcy nie głosowali jako na nowego premiera.

Lider liberałów Nick Clegg oświadczył po wyborach, że w pierwszej kolejności będzie rozmawiał z konserwatystami jako z największą partią w Izbie Gmin. Laburzyści wyrazili zrozumienie dla tego stanowiska, zapewniając, że w razie niepowodzenia liberałowie mogą do nich wrócić.

Perspektywę koalicji liberałów z laburzystami (tzw. lib-lab) ostro krytykowała sprzyjająca konserwatystom prasa, nazywając taki układ "koalicją przegranych". Koalicja liberałów z konserwatystami wciąż jest możliwa, choć z doniesień wynika, iż torysi nie pójdą na tak dalekie ustępstwa w sprawach ordynacji wyborczej, oświaty i podatków, jak chcieliby tego liberałowie. W poniedziałek wieczorem frakcje parlamentarne obu partii będą debatować nad ewentualnym rządowym sojuszem.