Były premier Wielkiej Brytanii chce być jak Tony Blair, który po odejściu z polityki zarobił kilkanaście milionów dolarów
Gdy rządził Wielką Brytanią, znany był ze swojej sztywności. Nigdy nie udało mu się porwać tłumów udanym przemówieniem.
Teraz były premier Gordon Brown, nazywany nudziarzem, chce pójść w ślady innych byłych polityków, którzy na publicznym dzieleniu się swoimi refleksjami nad kondycją świata zarabiają miliony.
Brown, jak informuje magazyn „Spectator”, przesłał już swoją ofertę pracy do jednej z londyńskich agencji zajmujących się organizowaniem wystąpień wpływowych ludzi. Trzeba przyznać, że jak na polityka bez wybitnych osiągnięć ceni się naprawdę wysoko. Za godzinną mowę trzeba mu zapłacić równe 100 tys. dol. (64 tys. funtów). Dla porównania: jako szef rządu zarabiał rocznie ok. 300 tys. dol. (197 tys. funtów).
Ale to nie wszystko: warunkiem przyjęcia zaproszenia jest także przelot w pierwszej klasie oraz nocleg w pięciogwiazdkowym hotelu. Dodatkowo można kupić udział jego żony Sarah. Za 20 tys. dol. wręczy nagrody podczas ceremonii, którą swoim wystąpieniem okrasi jej mąż.
To, że Brown chce zarabiać w ten sposób, nie wzbudza w Brytyjczykach aż tak wielkich kontrowersji. Wzbudza je natomiast to, o czym chce mówić. – Co człowiek, który wpędził nasz kraj w kryzys, ma do powiedzenia na temat tego, jak z niego wyjść – oburza się czytelnik internetowej strony „Spectatora”. Były brytyjski premier chce jeździć po świecie i opowiadać o ostatnim kryzysie gospodarczym. Zresztą tego tematu dotyczy książka, którą zaczął pisać w swoim domu w Szkocji, w którym zaszył się po przegranych w maju przez jego Partię Pracy wyborach. Dzieło, zatytułowane „Kryzys finansowy”, ma trafić do księgarń już w listopadzie.
Na razie nie wiadomo, czy oferta Gordona Browna jest na tyle atrakcyjna, by ktokolwiek zdecydował się wyłożyć na jego zaproszenie 100 tys. dol. Zwłaszcza że trwa kryzys, a konkurencja na rynku jest mordercza. Niekwestionowany lider to poprzednik Browna, Tony Blair. Do niego należy też rekord: za dwa półgodzinne przemówienia na Filipinach zgarnął w 2009 roku 400 tys. funtów. Padły w nich tak ważkie zdania, jak: „politycy to dziwni ludzie”, „religia może być źródłem inspiracji lub usprawiedliwieniem dla zła” i „pomaganie ludziom to szlachetna sprawa”. W sumie od czasu odejścia z Downing Street Blair zarobił już kilkanaście milionów dolarów.
W cenie jeszcze do niedawna był także były amerykański prezydent Bill Clinton, który za wystąpienie liczył sobie 150 tys. dol. (przestał publicznie przemawiać, gdy jego żona Hillary została nowym sekretarzem stanu). Do jeżdżenia po świecie zmusiły go milionowe długi, jakie miał u adwokatów, którzy wybronili go m.in. w aferze Whitewater oraz po ujawnieniu romansu z Monicą Lewinsky.
Choć trudno w to uwierzyć, ale publicznie przemawia także George W. Bush, który także wycenił się na 150 tys. dol. Jednak jego decyzje o rozpoczęciu wojny w Iraku i Afganistanie spowodowały, że nie jest zapraszany zbyt często.
Los Busha na rynku politycznych celebrytów może podzielić Gordon Brown. Bo jako premier nie zapisał się w historii niczym szczególnym.