Pastor z kościoła na Florydzie został aresztowany za odprawianie mszy w czasie obowiązywania zakazów zgromadzeń z uwagi na koronawirusa. Duchowny odpowiada, że przestrzegał zasad bezpieczeństwa i oskarża o brak tolerancji religijnej.

Rodney Howard-Browne w poniedziałek sam oddał się w ręce służb. Postawiono mu zarzut zorganizowania nielegalnych zgromadzeń i złamania prawa dotyczącego zdrowia publicznego. Po zapłacie kaucji duchownego wypuszczono.

Biuro lokalnego szeryfa jeszcze przed mszami w niedzielę ostrzegało, że będą one stanowiły nielegalne zgromadzenia. Przed kościołem ustawiono znaki z napominającymi napisami. "Pastor, jego doradcy prawni oraz przywódcy (społeczności kościelnej - PAP) powinni się wstydzić za to, że zmusili nas do pracy" - stwierdził szeryf Chad Chronister.

Prawnicy pastora z Tampa Bay twierdzą, że kościół odkażono, przy wejściu dawano środek dezynfekujący do rąk, a podczas mszy wierni utrzymywali od siebie dystans powyżej dwóch metrów. Działania hrabstwa oraz szeryfa uznają za dyskryminację religijną. Howard-Browne uważa, że kościoły nie powinny być zamykane, gdyż niosą ludziom pomoc w trakcie epidemii.

Media w USA podają, że również w Ohio, Luizjanie oraz Kentucky msze przyciągały w niedzielę tłumy.

W poniedziałek nakaz pozostania w domach wprowadziły kolejne stany - Maryland i Wirginia. Tym samym takie prawo obowiązuje ponad dwie trzecie Amerykanów. Miejsce zamieszkania można opuścić jedynie w wyjątkowych przypadkach, m.in. by pójść do pracy czy na zakupy oraz uprawiać sport.

Łącznie w USA zmarło ponad 3,3 tys. osób z koronawirusem.