Niemiecki lewicowo-liberalny dziennik "Sueddeutsche Zeitung" przedstawił w czwartek nader krytyczną ocenę dobiegającego końca austriackiego przewodnictwa Unii Europejskiej, które zdaniem gazety było ukierunkowane bardziej na podziały niż na łączenie.

"Ostatnia podróż (kanclerza Austrii) Sebastiana Kurza w charakterze przewodniczącego Rady Unii Europejskiej wiodła do Rumunii. W jej stolicy, Bukareszcie, na średniej wysokości 83 metrów nad poziomem morza, przekazywał w ubiegły piątek swe obowiązki następcom. Przebiegło to w bardzo rzeczowym trybie, dalece odmiennym od wielkiego spektaklu, jaki Kurz zainscenizował latem na górze Planai koło Schladmingu, inaugurując przewodnictwo austriackie. Oba wydarzenia dzieli sześć miesięcy i zejście o około 1800 metrów. Już to pozwala wyczuć, że wysokie loty Austriaków powróciły na grunt faktów. Bowiem bilans ich unijnego przewodnictwa wypada w najlepszym razie wątpliwie" - pisze "SZ".

"Winne temu są nie tylko burzliwe czasy z brytyjskim chaosem brexitowym, włoskim amokiem budżetowym i galopującym orbanizmem na Węgrzech. Winę ponosi także sam rząd austriacki, który obcesowo ustawił wysoko poprzeczkę - i w końcu, robiąc unik, sam się pod nią prześlizgnął" - twierdzi monachijski dziennik.

Jak zaznacza, motto austriackiej prezydencji "Europa która chroni", odnosiło się przede wszystkim do kwestii migracji. "W wiedeńskiej interpretacji ochrona oznacza odgradzanie się i w tej dziedzinie najintensywniej propagowano dwa programy: tak zwane platformy lądowania dla uchodźców poza Europą oraz szybkie wzmocnienie unijnej agencji ochrony granic Frontex. W obu przypadkach odnotowano fiasko" - przypomina "SZ". Wyjaśnia, że dla platform nie znaleziono poza UE - co nie budzi większego zdziwienia - żadnych chętnych, a sojusznicy Austrii w obronie przed migrantami "wietrzą we Fronteksie zagrożenie własnej suwerenności".

Jednak zdaniem gazety za największy minus austriackiej prezydencji uznać należy odmowę Wiednia dla ONZ-owskiego paktu w sprawie migracji. "Austria pozwoliła tutaj, by wewnątrzpolityczny populizm wziął górę nad jej rolą w UE. Zaprezentowała się w ten sposób nie jako budowniczy mostów, co kanclerz Kurz ustawicznie obiecywał, lecz wprost przeciwnie - jako inicjator podziałów. Przykład ten zwiódł jeszcze inne państwa europejskie" - podkreśla "SZ".