Teza, że ja, czy mój śp. brat "wrobiliśmy" Lecha Wałęsę we współpracę z organami bezpieczeństwa PRL jest całkowicie sprzeczna z prawdą - mówił w czwartek prezes PiS Jarosław Kaczyński przed gdańskim sądem.

Jarosław Kaczyński i Lech Wałęsa stawili się w czwartek w Sądzie Okręgowym w Gdańsku. To rozprawa w procesie o ochronę dóbr osobistych z powództwa Kaczyńskiego przeciwko Wałęsie, który rozpoczął się w marcu. Sprawa dotyczy m.in. wypowiedzi byłego prezydenta, który zarzucił Kaczyńskiemu wydanie polecenia "wrobienia" go, przypisania mu współpracy z organami bezpieczeństwa PRL.

Prezes PiS mówił, że odbiera tę wypowiedź, jako naruszającą jego dobra osobiste, ponieważ "jest ona całkowicie nieprawdziwa" i wskazuje, że jest on "człowiekiem wyjątkowo złej woli i skrajnie nieuczciwym". Kaczyński mówił też, że w jego otoczeniu politycznym głównie śmiano się z tej tezy, bo jest ona "absurdalna", natomiast uznano ją za obraźliwą.

Kaczyński stwierdził też, że pierwsze informacje o współpracy Lecha Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa PRL "w postaci wieści, plotek" usłyszał zanim Wałęsa stał się osobą sławną. "Później ta sprawa, mniej więcej na poziomie wieści powracała. Później, wraz z wprowadzeniem stanu wojennego ta sprawa zanika. Następnie wróciło to do mnie w trakcie kampanii wyborczej Lecha Wałęsy na prezydenta, byłem wówczas zwolennikiem tego wyboru. Sądzę, że chodziło osobom, które mi to przekazywały o to, żebym zmienił stanowisko albo ujawnił te fakty. Później, już jako szef kancelarii, też byłem w tej sprawie informowany wraz z dokumentami. Wtedy w rozmowach między mną a osobą, która mi to przedstawiała polegała na tym, że ja występowałem, jako swego rodzaju obrońca, tzn. kwestionowałem te dokumenty, kwestionowałem możliwość sformułowania pewnego pisma przez pozwanego" - mówił prezes PiS.

"Później ta sprawa znowu zniknęła, chociaż osoba mi to przekazująca była bardzo asertywna w tym przekonywaniu, że to jednak jest prawda. Ja to musiałem przyjąć do wiadomości, a następnie rzecz wróciła w roku 1993, kiedy byli funkcjonariusze UOP w okresie rządów Jana Olszewskiego przekazali mi też pewne informacje, w tym numer rejestracyjny. Ja rzeczywiście wtedy na Uniwersytecie Warszawskim podczas wielkiego wiecu o tym powiedziałem" - mówił Kaczyński.

"Po utracie stanowiska prezydenta przez pozwanego do tej sprawy wracałem bardzo rzadko, chociaż takie wydarzenia się czasem pojawiały. Nigdy to nie oznaczało, że ja bym komukolwiek polecał, prosił, czy choćby sugerował, aby w tej sprawie cokolwiek czynił" - oświadczył prezes PiS. "Teza, że ja, czy mój śp. brat - który jeszcze mniej był wciągnięty w tę sprawę, chociaż, oczywiście, miał pewną wiedzę - +wrobiliśmy+ Lecha Wałęsę w tę sprawę jest całkowicie sprzeczna z prawdą" - dodał.