Sukces programu 500 plus, sprawnie (mimo wszystko) przeprowadzona reforma oświaty, a z drugiej strony kolejki do zabiegów oraz podgryzanie sobie gardeł przez szefów MON i MSZ. Jak sobie radzi ten rząd?
/>
/>
/>
/>
/>
/>
/>
/>
/>
/>
/>
/>
/>
/>
/>
/>
/>
/>
/>
/>
/>
/>
/>
/>
/>
/>
Po dwóch latach rząd Zjednoczonej Prawicy czeka rekonstrukcja. Reporterzy DGP na co dzień obserwujący prace gabinetu Beaty Szydło analizują i oceniają dotychczasowy dorobek ministrów.
1 Krok pierwszy: przejmowanie sądów
W kampanii wyborczej PiS priorytetowo traktował kwestie społeczne. Jednak gdy tylko partia Jarosława Kaczyńskiego zdobyła Sejm, jednym z najważniejszych punktów okazało się odkręcenie zmian personalnych w Trybunale Konstytucyjnym, których na finiszu kadencji dokonała PO razem z PSL. Jeśli postawić pytanie, gdzie PiS poniósł największe polityczne straty i najbardziej sam sobie zaszkodził, odpowiedź jest prosta – w wojnach o TK i sądy.
PiS poszedł znacznie dalej niż PO kombinująca przy trybunale. Ponad roczna wojna prowadzona pod hasłem usprawnienia jego działania doprowadziła do spadku prestiżu tej instytucji i znaczącego spowolnienia jej prac.
Miała także dwa inne skutki. Spór przeniósł się na ulice – i stał się jedną z przyczyn powstania Komitetu Obrony Demokracji – oraz za granicę. Sprawą zajęły się Komisja Wenecka i Komisja Europejska. Zwłaszcza front unijny może się na dłuższą metę okazać kłopotliwy i zmniejszyć nasze polityczne możliwości w Brukseli.
Latem tego roku PiS dodał kolejny element do tej kampanii, przyjmując trzy ustawy dotyczące sądów (dwie z nich zawetował prezydent Andrzej Duda). To wydarzenie podważyło wizerunek ugrupowania jako politycznego monolitu i rozpoczęło wewnętrzne procesy, których konsekwencje trudno teraz przewidzieć. PiS uzasadnia swoje działania koniecznością reformy sądów.
A lider PiS nie ukrywa, że wynik tej wojny będzie decydował o tym, jak głębokie będą zmiany w innych sferach. Z tego punktu widzenia można powiedzieć, że zmiany w trybunale i sądach, które miały dać PiS największą swobodę rządzenia, przysporzyły mu największych politycznych kłopotów.
2 Rekordy budżetowe zaskakują rządowych buchalterów
Jeśli ktoś chciałby po dwóch latach władzy PiS podać jakieś policzalne, wymierne efekty jego działania, nie ma lepszego przykładu niż stan budżetu i finansów publicznych. Rząd jest na dobrej drodze do powtórzenia rekordu z 2007 r., kiedy to deficyt finansów publicznych wyniósł 1,9 proc. PKB. Po ostatnich informacjach o wykonaniu budżetu część ekonomistów już jest przekonana, że w tym roku możemy ten wynik powtórzyć.
Niezależnie od tego, na ile w uzyskaniu takiego wyniku pomaga rządowi dobra koniunktura, a na ile jest to efekt jego polityki podatkowej, powtórzenie niskiego deficytu przy dynamicznym wzroście wydatków w niektórych obszarach byłoby dużym sukcesem.
Tym większym, że nawet dla budżetowych architektów z Ministerstwa Finansów jest on zaskoczeniem. Swoją politykę budżetową rząd realizuje z żelazną konsekwencją: wyraźnie zwiększa wydatki – co politycy PiS zapowiadali w kampanii wyborczej – przy jednoczesnym trzymaniu w ryzach podatkowych stawek. Wydatki w ujęciu do PKB wzrosły już w 2016 r. do 19,9 proc. z 18,7 proc. rok wcześniej. W tym roku mają być na podobnym poziomie.
Nakłady społeczne czy wydatki na armię – wzrosły lub będą rosły. Społeczne, bo mamy program „Rodzina 500 plus” i obniżenie wieku emerytalnego. Na armię, bo zmienia się wskaźnik, na podstawie którego mają być one wyliczane, z 2 proc. PKB w 2018 r. do 2,5 proc. w 2030 r. PiS zakładał, że zbilansuje te dodatkowe koszty uszczelnieniem podatków i dodatkowym obciążeniem dla niektórych sektorów (podatek bankowy i od sprzedaży detalicznej). Ale i tak nie uda się uniknąć wzrostu deficytu, który w tym roku miał wynieść 2,9 proc. PKB.
Co się stało? Dochody idą nadspodziewanie dobrze, szczególnie z VAT, którego jest więcej dzięki dobrej koniunkturze (rośnie konsumpcja) i uszczelnieniu systemu (firma doradcza PwC szacuje spadek vatowskiej luki w tym roku na ok. 13 mld zł). Wpływy z VAT są o jedną czwartą większe niż rok temu. Ale też w wydatkach na razie nie ma takiego szału, jaki miał być. Koszty systemu emerytalnego będą nieco mniejsze, bo dodatkowe wydatki na emerytury w części zostaną zrekompensowane oszczędnością na dotacji do ZUS. Ta może być niższa nawet o 3,7 mld zł dzięki większym wpływom ze składek. Do tego trzeba dodać niewielkie wykonanie wydatków majątkowych, w tym inwestycyjnych. Jak dotąd roczny plan zrealizowano w niespełna 22 proc.
3 Edukacja, czyli tsunami, którego nie było
Minister edukacji Anna Zalewska już nic nie musi – reformę ma za sobą, a trzęsienia ziemi nie było. Gimnazjów formalnie już nie ma, nauczyciele nie odeszli masowo od tablic, samorządy dały z siebie wszystko, żeby szkoły pierwszego września przyjęły uczniów. I najważniejsze – Polakom, co potwierdzają sondaże, jest tak naprawdę wszystko jedno.
Fakt, że są szkoły, w których gabinet pielęgniarki jest przerabiany na klasę, albo że kilka roczników ma tak zmieniony program edukacyjny, że nie nauczą się kilku tematów z historii, ominie ich kilka kwestii w matematyce czy biologii, a dostanie się do dobrego liceum będzie graniczyło z cudem – to już minister nie musi obchodzić. Politycznie Zalewska odniosła sukces. Mimo zmian potrafiła utrzymać sytuację pod kontrolą.
Pytanie, czy było warto? Czy polska szkoła będzie lepsza? Czy wydane miliony nie zostały wyrzucone w błoto? Pani minister na pytanie o to, jak zamierza sprawdzić celowość swojej reformy, nie umie odpowiedzieć. Mówi o wynikach matur. To jednak za mało, by stwierdzić, czy bez gimnazjów jest lepiej.
Przed MEN jeszcze kilka wyzwań. Choć w porównaniu z rewolucją, którą wprowadziła minister Zalewska, wszystko wydaje się znacznie prostsze. Nawet jeżeli może mieć duży wpływ na młodych ludzi – tak jak opracowanie programu dla licealistów, w tym ich kanonu lektur, z którym wejdą w dorosłe życie. A nad tym właśnie trwają prace.
4 Kolejki po zdrowie nie zmalały. W tle wojna na wykończenie z lekarzami
W drugim roku ministrowi zdrowia udało się w końcu ruszyć z kilkoma projektami. W pierwszym wprowadzono głównie darmowe leki dla osób 75 plus. W 2017 r. resort może pochwalić się większą liczbą zmian. Pytanie, czy na pewno dobrych? Najważniejszą było wprowadzenie sieci szpitali, czyli wskazanie, kto będzie leczył w ramach pieniędzy z NFZ. Pomysł wywołał wiele kontrowersji – najbardziej oburzały się placówki niepubliczne (większość z nich nie załapała się na gwarancje takiego finansowania), ale ideę pomysłu chwaliła nawet opozycja. Problemem jest raczej sposób finansowania. Wiele będzie zależeć od dyrektora placówki. Jeśli będzie zdeterminowany, aby zarobić, może przesuwać kosztowniejszych i mniej opłacalnych pacjentów na dalszy plan. Na razie pieniądze dostali najwięksi. Udało się też wymusić na rządzie, aby zagwarantował docelowo w 2025 r. na zdrowie – niezależnie od okoliczności – 6 proc. PKB.
Jednak dla pacjentów liczy się przede wszystkim to, czy mają szybki dostęp do lekarza oraz do konkretnych usług medycznych. Pod tym względem, po dwóch latach, kolejek nie skrócono. Jeżeli to ma być wskaźnik skuteczności resortu, minister zdrowia egzaminu nie zdał.
Pozostaje też ważne pytanie: skoro minister Konstanty Radziwiłł jest przekonany, że jest lepiej, to dlaczego od miesiąca trwa głodowy strajk młodych lekarzy?
Dla pacjentów liczy się to, czy mają szybki dostęp do lekarza oraz do usług medycznych. Po dwóch latach kolejek nie skrócono. Jeżeli to ma być wskaźnik skuteczności resortu, minister zdrowia egzaminu nie zdał
5 Adamczyk daleko od ucha prezesa
Minister infrastruktury Andrzej Adamczyk jest jednym z najczęściej typowanych do dymisji. Tyle że o tych pogłoskach słychać przynajmniej od roku, a minister wciąż trwa. Z nadzorem nad infrastrukturą, zwłaszcza nad budową dróg i remontem torów, przez kilkanaście miesięcy nie było najlepiej. Wiele przetargów na budowę kluczowych tras ekspresowych zawieszono, bo urzędnicy zastanawiali się nad zmianami ich warunków.
Inwestycje drogowe i na kolei w końcu przyspieszają, ale rodzi to nowe problemy. Choćby związane z kumulacją robót. Z powodu zamknięcia linii kolejowych pojawiły się ogromne kłopoty z transportem kruszyw, co najpewniej doprowadzi do nowych opóźnień m.in. na budowie ekspresówek. W przypadku kolei trzeba nadrabiać duże zaległości, dlatego inwestycje powinny cieszyć. Nie zmienia to faktu, że pojawiły się wątpliwości, czy wszystkie są sensowne.
Duże kontrowersje wzbudza zwłaszcza przebudowa torów z Warszawy do Poznania. Będzie kosztować ponad 2 mld zł, a po 3 latach gigantycznych utrudnień pociągi przyspieszą zaledwie o kilka minut.
Teraz priorytetową inwestycją infrastrukturalną dla rządu Beaty Szydło ma być budowa ogromnego lotniska przesiadkowego między Warszawą i Łodzią. Ogłoszono już lokalizację, a obecnie jesteśmy świadkami dziwnych przepychanek spiritus movens projektu wicepremiera Morawieckiego z ministrem Adamczykiem o budowę dojazdów do portu.
Ten ostatni chce, by powierzyć to rządowym agendom (GDDKiA i PKP PLK). Pełnomocnik ds. budowy portu związany z Morawieckim opowiada się za stworzeniem odrębnego podmiotu. Pani premier obiecywała uchwałę w tej sprawie pod koniec września, dotąd jej nie ma.
Ministerstwo zaczyna w końcu wprowadzać program „Mieszkanie plus”. Różni się on radykalnie od pomysłów poprzedników. Zamiast wspierać własność i dopłacać do kupna własnych czterech kątów obecny rząd zamierza wspierać przede wszystkim budowę tanich mieszkań na wynajem (także z dojściem do własności). Mają one powstawać m.in. na gruntach Skarbu Państwa. Nad tym rozwiązaniem Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa pracowało jednak tak długo, że w lipcu Andrzej Adamczyk dostał na kongresie PiS połajankę od samego prezesa Jarosława Kaczyńskiego.
Po tym wydarzeniu MIB szybko przepchnęło przez rząd i parlament ustawę umożliwiającą wykorzystanie pod budowę mieszkań państwowych działek. Mają je budować i finansować m.in. prywatni inwestorzy. Na razie samorządy przygotowują spisy gruntów w swoich granicach, więc inwestycje na tych terenach zaczną się rozkręcać dopiero w przyszłym roku. O ile się rozkręcą, bo po stronie potencjalnych inwestorów nie brakuje opinii, że przez wymagania MIB będą to dla nich projekty ryzykowne i nieopłacalne.
6 Według rządu zło czai się w samorządach
Jak za dużo samorządności, to niezdrowo – z takiego założenia wychodzi PiS, jeśli chodzi o kształtowanie relacji z władzami lokalnymi. Nie bez znaczenia jest to, że w kręgach partii rządzącej samorządowcy często utożsamiani są z opozycją.
Twarde dane pokazują, że nie do końca słusznie – ponad 2 tys. obecnych wójtów, burmistrzów i prezydentów wywodzi się z lokalnych komitetów, a tylko ok. 460 jest otwarcie związanych z PO, PSL, SLD czy samym PiS.
Mimo to po 2 latach rządzenia już wiadomo, że obecny gabinet przejdzie do historii jako ten, który zahamował, a wręcz odwrócił tendencje decentralizacyjne rozpoczęte jeszcze w latach 90. I o to tak naprawdę toczy się dzisiejszy spór, często niezależnie od partyjnych barw.
Konflikt podgrzewany jest dodatkowo działaniami kontrolnymi wycelowanymi np. w marszałków województw (trwająca wiele miesięcy superkontrola CBA we wszystkich 16 urzędach naraz w ubiegłym roku) i prezydentów miast. Czarę goryczy przelało, gdy działacze PiS kilka miesięcy temu – przy okazji forsowania pomysłu dwukadencyjności dla szefów miast i gmin – zaczęli w mediach lansować tezę o sitwach i układach na szczeblu lokalnym. W efekcie relacje rząd – samorząd sięgnęły dna.
Odkąd PiS jest u władzy, panuje przekonanie, że w partii nie ma osoby oddelegowanej stricte do spraw władz lokalnych – o czym najlepiej świadczy to, że szefem sejmowej komisji samorządowej jest Andrzej Maciejewski z Kukiz’15. Z kolei wielki projekt (w zamierzeniu PiS) dotyczący utworzenia metropolii warszawskiej do dziś jest zaliczany do największych wpadek obecnej ekipy rządzącej, której zarzuca się brak zrozumienia idei samorządności. To na partii Jarosława Kaczyńskiego zresztą już się mści. I to podwójnie.
Wobec wizerunkowego wybijania się Patryka Jakiego z Solidarnej Polski PiS ma kłopot, kogo wystawić w walce o fotel prezydenta Warszawy. Decydując się na marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego, PiS ryzykuje wyniszczającą rywalizację z ziobrystami. Popierając Jakiego, przyzna, że nie ma właściwej osoby do rządzenia stolicą, i będzie musiał oddać ważny przyczółek władzy koalicyjnej „przystawce”.
Drugą konsekwencją wojny z samorządami jest wypychanie ich do sojuszu z prezydentem Andrzejem Dudą, z którym Jarosław Kaczyński jest obecnie w „kryzysie” (jak to określił sam prezes). To prezydent Duda dostrzegł w samorządzie swego rodzaju trampolinę, dzięki której może próbować wybijać się na niezależność. Stąd weto dla ustawy o regionalnych izbach obrachunkowych czy powołanie zespołu, który ma wypracować zmiany w przepisach regulujących funkcjonowanie samorządu. W tym momencie władze lokalne traktują Pałac Prezydencki jako jedynego sojusznika w obozie dobrej zmiany. A taki sojusz może się jeszcze PiS nieraz odbić czkawką.
7 500 plus likwiduje problemy. Wiek emerytalny je stwarza
Nie ma bardziej charakterystycznej dla rządu PiS sfery działania niż polityka społeczna. To obszar, w którym prezydent, rząd i jego sejmowe zaplecze niemal co do joty trzymają się przedwyborczych zapowiedzi. Zarówno w kampanii wyborczej w 2015 r., jak i po niej politycy PiS na czele z prezesem partii i premier Beatą Szydło zapowiadali zwiększenie skali redystrybucji wydatków państwa, a wzrost miał być skoncentrowany na wydatkach społecznych. Obie zapowiedzi zostały spełnione, i to w skali, jaka była trudna do wyobrażenia dla poprzedników. PiS najpierw wdrożył program 500 plus, którego koszt zbliża się do 25 mld zł rocznie. A od 1 października obniżył wiek emerytalny do poprzedniego poziomu 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn, co rocznie będzie kosztowało około 10 mld zł. Z perspektywy poprzedniego rządu nowe wydatki rzędu kilkuset milionów złotych wydawały się duże, a ponad miliardowe – astronomiczne. Ma to też polityczny wymiar, bo szefowa resortu rodziny, pracy i polityki społecznej należy do najlepiej ocenianych ministrów w rządzie.
To, co łączy oba posunięcia, to nie tylko koszty, ale wpływ na demografię. W 500 plus już teraz wydaje się pozytywny. Transfer wsparł rodziny z dziećmi i radykalnie ograniczył ubóstwo. Choć działa od półtora roku, to wydaje się, że razem z innymi czynnikami miał wpływ na rosnącą liczbę urodzeń. Jego wprowadzenie zwiększyło wydatki na politykę rodzinną z niespełna 2 do ponad 3 proc. PKB, przesuwając nas do unijnej czołówki.
W tych kategoriach nie można ocenić jednak drugiego programu. Z politycznego czy społecznego punktu widzenia zrozumiała była chęć korekty wieku emerytalnego, ale jego odwrócenie na dłuższą metę będzie szkodliwe. Propozycja PO składała się z dwóch działań: zrównania wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn i jego podwyższenia do 67 lat. PiS plan PO wygasił. Zdecydował się na taki krok, gdy wydłuża się dalsze trwanie życia, a dodatkowo – w przypadku kobiet – dalsze trwanie życia w zdrowiu jest wyższe od unijnej średniej. Do tego poprawia się sytuacja na rynku pracy. Efektem zmian będą – zwłaszcza w przypadku kobiet – znacząco niższe emerytury przy wydłużającym się życiu.
Więc o ile program 500 plus problemy demograficzne rozwiązuje, to obniżenie wieku w wersji proponowanej przez PiS je stwarza.
PiS najpierw wdrożył program 500 plus, którego koszt zbliża się do 25 mld zł rocznie. A od 1 października obniżył wiek emerytalny, co rocznie będzie kosztowało około 10 mld zł
8 Media narodowe. Propaganda całą dobę
Przez dwa lata rządów PiS media publiczne – dziś raczej: państwowe – przeszły drogę powrotną z III RP do PRL. Prorządowa propaganda działa tam całą dobę i na cały regulator, co widać szczególnie na paskach TVP Info z „opozycyjnymi bojówkarzami” i „barbarzyńcami” zakłócającymi „modlitwę za ofiary katastrofy”. Jeśli PiS chciał mediami zawładnąć, może odtrąbić zwycięstwo. Gdyby jednak marzył o samowystarczalnych mediach na poziomie, poległ bardziej niż każdy inny rząd.
W czasach PO władza miała media w nosie, a w rzadkich chwilach, gdy zwracała na nie uwagę, utyskiwała na swoją bezradność: minister sprawujący wobec mediów funkcje właścicielskie nie miał wpływu na ich bieżącą działalność; nie mógł nawet odwołać osób, które rekomendował do rad nadzorczych.
Dziś podporządkowanie telewizji, radia i Polskiej Agencji Prasowej partii rządzącej jest całkowite. Rada Mediów Narodowych – notabene zdominowana przez posłów PiS – zmieniając rady nadzorcze, nawet nie kryje, że robi to na życzenie ministra kultury. Ci sami posłowie mają większość wystarczającą do wyboru zarządów. Władza PiS w mediach jest absolutna, podobnie jak oddanie tych ostatnich sprawie: programy informacyjne prześcigają się w chwaleniu rządu i krytyce „totalnej opozycji”, a prezes TVP bez żenady mówi o prorządowości swojej stacji.
Gdybyż jeszcze w TVP „lepiej i piękniej kuszono”. Ale łopatologiczność i coraz niższy poziom serwowanych tam treści odstręcza widzów, przez co topnieją wpływy z reklam i tym tęskniej upaństwowione media wyglądają karmiącej ręki rządu. TVP notuje coraz większe straty, a żeby kupować programy, wzięła 800 mln zł pożyczki z budżetu państwa. Jej mizerna kondycja ekonomiczna skuteczniej niż ustawy medialne gwarantuje zależność od państwa.
9 Standard San Escobar plus realne sukcesy w polityce bezpieczeństwa
Dla opozycji symbolem nieskuteczności działań MSZ pod rządami Witolda Waszczykowskiego była brukselska szarża na rzecz zastąpienia Donalda Tuska Jackiem Saryusz-Wolskim. Jednak w tej akurat kwestii resort dyplomacji był jedynie wykonawcą dyrektyw centrali PiS. Na drugim biegunie znalazł się wspólny z MON sukces szczytu Sojuszu Północnoatlantyckiego w Warszawie i coraz mocniejsze zakotwiczenie wojsk amerykańskich i NATO w Polsce. W tym kontekście warto też wspomnieć wizytę prezydenta USA Donalda Trumpa w Warszawie.
Właśnie też przyjechała druga zmiana batalionowej grupy bojowej stacjonującej w Orzyszu i amerykańskiej brygady pancernej, której część stacjonuje na co dzień na zachodzie kraju. To m.in. efekt szczytów NATO w Newport i Warszawie. Jest to zasługa tego rządu, ale również kontynuacji polityki poprzedników. Z kolei w poniedziałek prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę stopniowo zwiększającą wydatki na obronność. Nawet jeśli jest to odwleczone w czasie (2,5 proc. PKB mamy osiągnąć w 2030 r.), trudno nie uznać tego za sukces.
Podobną kontynuacją było podpisanie umów na zakup armatohaubic Krab, moździerzy Rak czy zestawów przeciwlotniczych Poprad. Tu można rządowi przyklasnąć za odwagę w podejmowaniu decyzji. Równocześnie jednak unieważniono postępowania na okręty i bezzałogowce, a przede wszystkim na śmigłowce, których Wojsko Polskie nie doczeka się jeszcze długo. Tak jak okrętów podwodnych czy tarczy przeciwrakietowej Wisła. Natomiast kupiliśmy 500 ciężarówek Jelcz. Trudno oprzeć się wrażeniu, że dla resortu potrzeby żołnierzy są mniej istotne niż potrzeby spółek z Polskiej Grupy Zbrojeniowej.
Na kwestię obronności cieniem rzuca się również konflikt między prezydentem a ministrem obrony. Brak zapowiadanej reformy systemu dowodzenia, brak porozumienia przy nominacjach generalskich czy wzajemne dyskredytowanie swoich współpracowników wprowadza wśród kadry oficerskiej poczucie niepewności. Trudno również pominąć upolitycznienie wojska, za które jest odpowiedzialny minister Antoni Macierewicz. Sfera obronności lubi spokój i ewolucję, a nastał czas rewolucji.
Ciszę lubi też dyplomacja, tymczasem trudno uznać ją za dominującą cechę działań MSZ w ostatnich 2 latach. Choć od czasu zawetowania przez prezydenta dwóch ustaw sądowych konflikt o rządy prawa z Komisją Europejską uległ wyciszeniu, to nie wpływał on pozytywnie na skuteczność działania naszej dyplomacji w relacjach z Niemcami czy Francją. Nie należy zapominać jednak o wątpliwościach proceduralnych dotyczących niektórych działań Brukseli.
Do rangi symbolu urosło też postawienie przez Witolda Waszczykowskiego na wewnątrzunijny sojusz z Wielką Brytanią niemal w przeddzień referendum, w którym Brytyjczycy zdecydowali się opuścić Unię.
MSZ, a zwłaszcza Pałac Prezydencki, usiłowały wzmocnić pozycję Polski, lansując inicjatywę Trójmorza, która ma na celu integrację polityczną, gospodarczą i infrastrukturalną należących do UE państw naszego regionu. Ze zmiennym powodzeniem, bo choć zapomniana za rządów PO polityka regionalna faktycznie stała się znakiem rozpoznawczym – zwłaszcza dla prezydenta Dudy – kłopoty sprawiała niejednorodność państw regionu. Najlepszym przykładem było ostatnie zaproszenie Rosji do projektów firmowanych przez Trójmorze przez chorwacką prezydent Kolindę Grabar-Kitarović, choć inicjatywa była od początku planowana także jako próba równoważenia rosyjskich wpływów.
Brakiem jakiegokolwiek efektu zakończyło się nowe otwarcie w relacjach z Białorusią. Niewiele osiągnięto twardą postawą w kwestii ukraińskiej polityki pamięci. Trudno natomiast czynić zarzut z braku postępów w relacjach z Rosją. W tej kwestii piłka pozostaje po stronie Kremla.
/>
/>
/>
/>