- Pod względem podejścia do Rosji nie ma wielkiej różnicy między Pavlem a Babišem. Pavel jest bardziej zdecydowany, ale i Babiš byłby w głównym nurcie europejskiej polityki - mówi Pavel Havlíček, analityk praskiego Stowarzyszenia Spraw Międzynarodowych
- Pod względem podejścia do Rosji nie ma wielkiej różnicy między Pavlem a Babišem. Pavel jest bardziej zdecydowany, ale i Babiš byłby w głównym nurcie europejskiej polityki - mówi Pavel Havlíček, analityk praskiego Stowarzyszenia Spraw Międzynarodowych
Faworytem wyborów w Czechach jest gen. Petr Pavel, były szef Komitetu Wojskowego NATO. Samo to sugeruje, że powinien być kandydatem prozachodnim i proukraińskim. Tak jest?
To najpoważniejszy kandydat, jeśli chodzi o politykę bezpieczeństwa, zdecydowanie proeuropejski i proatlantycki.
A przy tym sceptycznie wypowiadający się o Grupie Wyszehradzkiej, przede wszystkim ze względu na rozbieżności ideologiczne między jej członkami. Podobnie przed wyborami parlamentarnymi w 2020 r. wypowiadali się przedstawiciele obecnej koalicji.
To ciekawe, bo gen. Pavel ma poglądy raczej konserwatywne niż liberalne, twarde podejście do polityki migracyjnej. Ale w tej kampanii jest inny ważny element. Był taki moment, kiedy gen. Pavel i jego rywal Andrej Babiš pojechali na Węgry. Babiš spotkał się z premierem Viktorem Orbánem i razem pojechali na granicę, by pokazać, jak ważna jest ochrona Europy przez migracją, a Pavel rozmawiał z dziennikarzami i środowiskami niezależnymi. Dla Pavla krytyka Babiša i Orbána przez pryzmat wartości europejskich jest priorytetem, więc wyciszył swoje opinie o migracji. Gdyby nie było Babiša, wypowiadałby się na ten temat w bardziej zdecydowany sposób. Bliskie relacje Babiša z Orbánem wpłynęły na negatywne podejście Pavla do Węgier i całej V4. Pod tym względem Pavel i Babiš to dwa różne światy.
Który Babiš jest prawdziwszy: ten, który demonstracyjnie przyjaźni się z Orbánem, czy ten, którego kilka dni przed wyborami gości prezydent Emmanuel Macron?
Babiš jest populistą, a nie ideologiem. Trudno go porównywać do Orbána czy Jarosława Kaczyńskiego. Babiš lubi grać na sentymentach czeskiej duszy. Czesi chcą, by świat o nich wiedział. Chcą coś znaczyć w Europie i na świecie. Z punktu widzenia Babiša jego spotkania z Orbánem i Macronem to część tej samej gry. Nie ma między nimi sprzeczności. Chodzi o to, żeby się pokazać z wpływowymi politykami, pochwalić znajomością francuskiego, przekonać wyborców, że za jego prezydentury Czechy będą szanowanym państwem.
Babiš jako premier musiał lawirować między głównym nurtem a prorosyjskim prezydentem. Jak pozycjonowałby się wobec Rosji i Ukrainy jako pozbawiony tych ograniczeń prezydent?
/>
Babiš podczas czwartkowej debaty - jedynej, na której się pojawił - mówił, jak wielu ma przyjaciół w Europie i jak za czasów kierowania rządem miał okazję rozmawiać z Wołodymyrem Zełenskim. Wspominał o wcześniejszej wizycie w Kijowie, która zakończyła się sukcesem. Dowodził, że chciałby dzięki swoim kontaktom zorganizować na Hradzie konferencję pokojową. Jestem krytyczny wobec takiego podejścia, bo Rosjanie nie zamierzają siadać do rozmów, co czyni apel Babiša niepoważnym. To nie jest czas na negocjacje. Ale to metoda Babiša na zaprezentowanie siebie jako człowieka, który będzie w środku debaty na temat rozwiązania konfliktu. To ma polityczny sens, bo przecież w wyborach prezydenckich głosuje się na osobę.
Dlaczego partie koalicji nie wystawiły własnych kandydatów?
Wiem, że z zewnątrz to wygląda dziwnie. Wewnątrz żadnego z trzech ugrupowań nie ma silnych kandydatów. Gdyby byli, toby startowali. Mówiło się o przewodniczącym Senatu Milošu Vys trčilu z Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS). Ale gdy ODS zorientowała się, że Vystrčil nie ma szans, zrezygnowała z jego wystawienia, bojąc się powtórki sprzed 10 lat. W 2013 r. kandydat silnej przecież ODS Přemysl Sobotka zajął przedostatnie miejsce z 2 proc. poparcia. To był ogromny błąd i jeszcze większy problem dla tej partii. Ostatecznie więc partie koalicji po miesiącach debat ograniczyły się do wskazania trojga kandydatów, których ich wyborcy mogą poprzeć (poza Pavlem chodzi o ekonomistkę Danuše Nerudovą, która zajęła trzecie miejsce, choć w trakcie kampanii nie była bez szans na wejście do II tury, oraz senatora Pavla Fischera - red.). Oficjalnie ze względu na niechęć do niepotrzebnego rozdrabniania sceny politycznej.
Niezależnie od tego, kto wygra, po 20 latach prezydentury Václava Klausa, a potem Miloša Zemana Czechy w końcu będą miały nieprorosyjskiego prezydenta.
To ogromna zmiana. W czasach Klausa to było mniej odczuwalne, bo prezydent miał słabszy mandat, będąc wybranym przez parlament, a nie w głosowaniu powszechnym (wprowadzono je w 2013 r. - red.). Zeman nie miał już żadnych zahamowań, choć po 24 lutego 2022 r. przyznał, że się mylił w podejściu do Rosji. Pod tym względem nie ma wielkiej różnicy między Pavlem a Babišem. Żaden nie jest prorosyjski ani prochiński. Pavel jest pod tym względem bardziej zdecydowany, ale i Babiš byłby w głównym nurcie europejskiej polityki i nie odgrywałby tak destrukcyjnej roli jak Zeman. ©℗
Rozmawiał Michał Potocki
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama