Rano w Anglii do całodobowego strajku przystąpiło ponad 40 tysięcy młodych lekarzy. Przed ponad 250 szpitalami stanęły strajkowe pikiety. Opiekę nad chorymi przejęli inni specjaliści, ale brak personelu doprowadził do odwołania 4 tysięcy zabiegów i operacji.

Brytyjskie Stowarzyszenie Medyczne odroczyło już raz ten strajk, pierwotnie planowany przed świętami. Chodzi w nim o warunki pracy i wynagrodzeń za rozszerzenie normalnej pracy szpitali na pełne 7 dni tygodnia. Rząd twierdzi, że nie chodzi w tym o oszczędności i dawał nawet lekarzom 11-procentową podwyżkę, ale odebrał im prawo do wynagrodzeń za nadgodziny w weekend.

Część brytyjskiej prasy podkreśla, że spore grono członków zarządu Stowarzyszenia Lekarzy to zdeklarowani lewicowcy, dla których dzisiejszy i dwa dalsze planowane strajki to początek walki z rządową polityka zaciskania pasa w służbach publicznych. Sami lekarze ubolewają jednak nad jest koniecznością protestu.

„Nie chcę komplikować życia moim pacjentom, ale patrząc w przyszłość widzę, że nasz kontrakt jest niebezpieczny, nie tylko dla lekarzy” - wyjaśniał jeden ze strajkujących telewizji SKY. A drugi mówił BBC: „W obecnej formie ten kontrakt zmusi do jeszcze większego wysiłku już i tak zdemoralizowanych i przepracowanych młodszych lekarzy, doprowadzając ich do punktu załamania.”