Michał Kwiatkowski, Maja Włoszczowska, Robert Lewandowski, Arkadiusz Milik, Grzegorz Krychowiak, Justyna Kowalczyk czy Kamil Stoch to przedstawiciele absolutnej elity polskiego sportu. Z powodzeniem radzą sobie na kolarskich torach, piłkarskich stadionach czy w zimowych konkurencjach narciarskich.
Robią to, wykorzystując swoje wielkie talenty i w większości wypadków bez jakiegokolwiek wsparcia ze strony związków sportowych, resortu sportu czy innych organów państwa. Ktoś powie, że państwo ma inne cele, niż wspierać sport. Zgoda, trzeba jednak pamiętać, że przy takim założeniu głównym zadaniem państwa stanie się wkrótce leczenie groźnych chorób cywilizacyjnych wywołanych brakiem fizycznej aktywności.
Instytucjonalnie polski sport można by porównać do zawodnika sumo, któremu nakazano ukończyć maraton. Skutki takiego wysiłku będą opłakane. Tak samo jak jedynie ręce można załamywać nad fikcją działań ministrów sportu, szemranymi interesami federacji sportowych i cinkciarskimi obyczajami działaczy.
Polski sport wciąż bardziej przypomina obraz z internetowych memów, których bohaterem jest człowiek symbol, były działacz Polskiego Związku Piłki Nożnej Zdzisław Kręcina. Mówi on dumnie: „A tera – ja za Blattera”. Bo rzeczywiście ambicje działaczy, szczególnie finansowo-rozrywkowe, są imponujące. Chyba jeszcze większe niż sportowców pozbawionych należnego im zaplecza.