Były opozycyjny kandydat na prezydenta Białorusi Andrej Sannikau, zwolniony w sobotę z kolonii karnej, nie odpowiedział we wtorek, na pierwszej konferencji prasowej po odzyskaniu wolności, na pytanie, czy będzie kontynuować działalność polityczną.

"Zastanawiam się w ogóle, jak dalej żyć. To straszne, co zrobili z moją rodziną. Muszę spróbować wrócić do życia" - odparł, zapytany, czy myśli o kontynuowaniu działalności politycznej.

Sannikau ma 5-letniego syna Danika, który nie widział ojca przez ostatni rok i 4 miesiące. Żona opozycjonisty Iryna Chalip została skazana na 2 lata w zawieszeniu za udział w opozycyjnej demonstracji po wyborach prezydenckich 2010 r. i nie może m.in. opuszczać domu po godz. 22.

Bojkot wyborów?

Opozycjonista wyraził jednak pogląd na temat strategii przed jesiennymi wyborami do niższej izby białoruskiego parlamentu, Izby Reprezentantów. "Nie sądzę, by można było mówić o udziale w wyborach na obecnych warunkach. Uważam, że logiczny byłby bojkot, podczas którego można przekazać ludziom informację o tym, co trzeba zrobić w kraju" - oznajmił.

Kategorycznie opowiedział się też za uwolnieniem pozostałych więźniów politycznych. "(Były kandydat na prezydenta Mikoła) Statkiewicz i inni więźniowie polityczni powinni zostać uwolnieni. Domagamy się tego" - podkreślił.

"Mogły się ze mną zdarzyć poważne rzeczy, z fizyczną likwidacją włącznie"

Sannikau powiedział, że 20 listopada 2011 r. podpisał prośbę o ułaskawienie do prezydenta, aby zatrzymać prowokacje i naciski, jakim był poddawany w kolonii karnej. "Mogły się ze mną zdarzyć poważne rzeczy, z fizyczną likwidacją włącznie" - zaznaczył. Odmówił jednak wchodzenia w szczegóły.

Jak podkreśla, po podpisaniu prośby robił wszystko, żeby informacja o tym przedostała się na zewnątrz, był jednak przetrzymywany w całkowitej izolacji. Nie pozwolono mu nawet powiadomić adwokata. Innych więźniów wzywano zaś według jego słów do administracji kolonii karnej, jeśli choćby się z nim przywitali. Ostatecznie informacja o podpisaniu prośby o ułaskawienie dotarła do jego żony pod koniec stycznia.

"Czasem wydawało mi się, że może lepiej byłoby, gdyby mnie rozstrzelali"

W konferencji prasowej uczestniczył także współpracownik Sannikaua Źmicier Bandarenka, który został zwolniony z kolonii karnej w niedzielę. Jak powiedział, dopuszczał do siebie myśli o samobójstwie, jeśli sytuacja stanie się nie do zniesienia.

"Bardzo ciężko jest znosić długotrwały ból fizyczny. Czasem wydawało mi się, że może lepiej byłoby, gdyby mnie rozstrzelali" - powiedział Bandarenka, który jeszcze przed skierowaniem na odbywanie wyroku znalazł się w szpitalu więziennym z powodu poważnych problemów z kręgosłupem, a w więzieniu przeszedł operację kręgosłupa. Pod koniec stycznia zaostrzono mu warunki odbywania kary, m.in. poprzez odebranie laski, a także zakaz leżenia w ciągu dnia i noszenia ortopedycznego obuwia. Jego żona uznała to za tortury.

"Białoruś jest dzisiaj pokryta siatką obozów i więzień"

Obaj opozycjoniści podkreślali, że widzieli w koloniach karnych wielu ludzi, którzy w ogóle nie powinni się tam znaleźć. "Białoruś jest dzisiaj pokryta siatką obozów i więzień. To straszny widok dla XXI wieku. Tysiące ludzi zmarzniętych i głodnych. Podczas mojego pobytu na oddziale medycznym zmarło 12 osób" - zaznaczył Bandarenka.

Sannikau dostał w połowie maja 2011 roku wyrok pięciu lat kolonii karnej o zaostrzonym rygorze w związku z opozycyjną demonstracją w Mińsku w wieczór po wyborach prezydenckich 19 grudnia 2010 roku. Sąd uznał go za winnego organizacji masowych zamieszek.

Bandarenka pod koniec kwietnia 2011 został skazany na dwa lata kolonii karnej roku za udział w protestach w grudniu 2010 roku.

Unia Europejska z zadowoleniem przyjęła decyzję władz białoruskich o ich uwolnieniu, ale podkreśliła, że za tym krokiem powinny nastąpić kolejne - zwolnienie wszystkich więźniów politycznych.