Pod Pomnikiem Bolesława Chrobrego we Wrocławiu zakończył się w piątek "Marsz Patriotów" zorganizowany przez Narodowe Odrodzenie Polski. W marszu wzięło udział ok. 600 narodowców. Podczas uroczystości doszło do awantury z antyfaszystami.

Marsz patriotów rozpoczął się na wrocławskim Rynku o 17.00, wzięło w nim udział - według policji - ok. 600 osób, według organizatorów - nawet tysiąc. Oprócz narodowców głównymi ulicami Wrocławia szli też kibice, którzy przyjechali do miasta na mecz Polska-Włochy odbywający się późnym wieczorem.

Uczestnicy marszu z pochodniami i palącymi się racami dwukrotnie okrążyli wrocławski Rynek, później skierowali się w stronę pl. Dominikańskiego i na ul. Świdnicką. W trakcie wykrzykiwali narodowe hasła: "To my, to my Polacy", "Bóg, honor i ojczyzna" oraz "Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę". Przez cały czas zachowywali się spokojnie i współpracowali z policją, która otaczała ich szczelnym kordonem.

U zbiegu ulic Świdnickiej i Oławskiej na narodowców czekało ok. 100 antyfaszystów też szczelnie otoczonych kordonem policji. Mieli swoje antyfaszystowskie hasła i wykrzykiwali: "Jedna Polska różnorodna", "Wolność, równość, tolerancja" oraz "Jedna rasa, ludzka rasa". W pewnym momencie gdy narodowcy mijali lewicowców w stronę tych pierwszych poleciała raca. Narodowcy odpowiedzieli tym samym i oprócz przepychanek słownych doszło do wymiany rac oraz zapalonych pochodni. Przeciwne grupy przez cały czas odgrodzone były kordonem policji. Gdy manifestanci zaczęli napierać na policję, ta użyła gazu łzawiącego.

Ostatecznie narodowcy poszli dalej i dotarli do pomnika Bolesława Chrobrego. Antyfaszyści poszli za nimi. Po odśpiewaniu hymnu narodowego "Marsz Patriotów" został oficjalnie rozwiązany, ale policja wciąż musiała pozostawać w pogotowiu i odgradzać kordonem jednych od drugich.

Pytany przez PAP Dawid Gaszyński, szef dolnośląskiego NOP, który zawsze prowadzi wrocławskie manifestacje i przez megafon nadaje im ton, powiedział, że awanturę zaczęli antyfaszyści, którzy rzucali w ich stronę butelkami i zapalonymi racami. Według Gaszyńskiego lewicowcy próbowali sprowokować narodowców, a próby blokowania ich zapowiadali wcześniej. "Od kilku tygodni w prasie i internecie pojawiały się zapowiedzi, że lewicowcy będą nas blokować w sposób fizyczny" - mówił Gaszyński.

Zaznaczył, że "Marsz Patriotów" to nie była manifestacja ani narodowców, ani kibiców. "To była manifestacja wszystkich Polaków, którzy chcieli uczcić Święto Niepodległości" - mówił Gaszyński.

Z kolei Grzegorz Nowakowski z Porozumienia 11 listopada Wrocław powiedział PAP, że przyszli na wrocławski Rynek, aby dać "odpór antyfaszystowskim hasłom i pokazać, że Polska nie jest jednowymiarowa". Pytany, dlaczego sprowokowali narodowców rzucając w ich kierunku race, przekonywał, że oni rac nie mieli, a jeśli ktoś z ich grupy rzucił taką racę, to nie był to antyfaszysta, tylko prowokator.

"Nie chcieliśmy doprowadzić do konfrontacji. Mieli przejść obok nas, a my mieliśmy wyrazić swój sprzeciw" - mówił Nowakowski.

Zapytana o zdanie jedna z wrocławianek, przypadkowo przechodząca ulicą, przyznała, że jak się tak przygląda obu grupom, to można się pomylić, którzy są którzy. "I jedni, i drudzy są agresywni słownie. I jedni, i drudzy mają kaptury na głowach i są dla mnie przerażający" - mówiła wrocławianka.

Rzecznik dolnośląskiej policji Paweł Petrykowski powiedział PAP, że w trakcie manifestacji doszło do niewielkiego incydentu. Policja musiała użyć gazu łzawiącego, ale ostatecznie nikt nie został ranny. Nikogo też policja nie zatrzymała.