Pojawiły się w 46 punktach stolicy. Miały ogrzewać pasażerów stojących na przystankach. Ale koksowniki stoją daleko od nich i są ogrodzone. A ludzie jak marzli, tak marzną - pisze "Życie Warszawy".

Urzędnicy tłumaczą, że to wszystko dla bezpieczeństwa mieszkańców. Koksowniki nie mogą stać przy samych przystankach, jeśli jest zbyt wąskie przejście. "Ogrodziliśmy kosze, postawiliśmy płotki, bo różni są ludzie. Może trafić się nietrzeźwy albo zbyt blisko podejdzie dziecko. I nieszczęście gotowe" - wyjaśnia Ewa Gawor z biura bezpieczeństwa i zarządzania w ratuszu.

Kosze grzewcze, przez większość warszawiaków kojarzone ze stanem wojennym, będą grzały przez 24 godziny na dobę. Każdy pomieści ok. 10 kg koksu wraz z podpałką, może się palić przez osiem godzin. Kosze będą uzupełniane trzy razy na dobę. Ratusz zapewnia, że uliczne piece będą grzały przez cały czas trwania mrozów przynajmniej dziesięciostopniowych - pisze na swoich łamach "Życie Warszawy".