Życiu żadnej z osób rannych w sobotniej strzelaninie w Rybniku nie zagraża obecnie niebezpieczeństwo, stan dwóch ofiar jest ciężki, ale stabilny - wynika z informacji przekazanych w niedzielę rano przez policję.

W szpitalach pozostaje sześć osób, ranionych przez 39-letniego mężczyznę. W niedzielę śledczy podejmą próbę przesłuchania zatrzymanego, z którym nie udało się dotychczas porozmawaić, bowiem był po wpływem alkoholu.

Szaleniec z Rybnika w sobotę otworzył ogień podczas awantury domowej. Poszkodowani to członkowie jego rodziny - w tym nastoletni syn mężczyzny - a także sąsiadka oraz interweniujący policjant.

Rzeczniczka rybnickiej policji Aleksandra Nowara powiedziała PAP, że leżąca w rybnickim szpitalu żona zatrzymanego, która ma kilka ran klatki piersiowej i głowy, jest w stanie ciężkim, ale stabilnym. Po przewiezieniu do szpitala była operowana, podobnie jak szwagier desperata, który trafił do szpitala w Jastrzębiu-Zdroju. Także on został postrzelony w klatkę piersiową.

"Z tego co wiem, lekarze wyjęli z jego ciała kilka kul, ale jego stan lekarze określają jako stabilny" - powiedziała nadkomisarz Nowara. Do szpitala w Katowicach został przewieziony 15-letni syn zatrzymanego, który ma ranę postrzałową żuchwy. 44-letnia sąsiadka ma obrażenia głowy i tułowia.

Do domu wrócił już teść zatrzymanego, który ma niegroźną ranę ramienia. W niedługim czasie szpital powinna też opuścić teściowa, raniona w udo i policjant, także postrzelony w nogę. Sam napastnik został lekko ranny w czasie interwencji policji. Po zaopatrzeniu został przewieziony do rybnickiej komendy.

W niedzielę około godz. 14.30 dyżurny rybnickiej komendy został telefonicznie powiadomiony o strzelaninie w jednym z domów w dzielnicy Boguszowice w Rybniku. Równocześnie na pobliski komisariat przybiegł teść 39-latka, któremu udało się wybiec z mieszkania.

Kiedy na miejsce został skierowany policyjny patrol, mężczyzna nie reagował na polecenia funkcjonariuszy. Desperat postrzelił interweniującego policjanta, który jako pierwszy wszedł do mieszkania. Funkcjonariusze odpowiedzieli ogniem, raniąc napastnika w nogę. W tym czasie trójce rannych domowników udało się uciec z mieszkania.

Z okna na pierwszym piętrze szaleniec zaczął strzelać do przedstawicieli służb, przybyłych na miejsce. Ostrzelał ambulans pogotowia ratunkowego i zaparkowany przed domem radiowóz policyjny. Zabarykadował się w domu razem z dwójką swoich dzieci. Na miejsce wezwano antyterrorystów z Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach oraz policyjnych negocjatorów.

Antyterroryści wykorzystali moment, kiedy mężczyzna wraz z dzieckiem wyszedł na zewnątrz domu i obezwładnili go bez użycia broni. Po udzieleniu mu pomocy 39-latek został przewieziony do rybnickiej komendy.

Ciągle nie są jasne przyczyny, dla których zaczął strzelać do bliskich. Według informacji ze śledztwa, mężczyzna jakiś czas temu, bez porozumienia z bliskimi zaciągnął pożyczki na kilkaset tys. zł. Od jakiegoś czasu nadużywał alkoholu.

Także w sobotę tuż przed awanturą wrócił do domu pijany. Chciał zrobić grilla. "Któryś z domowników prawdopodobnie się temu sprzeciwił, wtedy 39-latek zaczął krzyczeć, wyzywać członków rodziny, a w końcu wyciągnął broń" - relacjonowała nadkom. Nowara.



Po zatrzymaniu nadal by agresywny. Policjantom nie udało się z nim porozmawiać. Po przewiezieniu na policję 39-latek źle się poczuł, była konieczna interwencja lekarza. Kolejna próba przesłuchania ma zostać podjęta w niedzielę.

W sobotę późnym popołudniem, po informacji, że w domu, w którym doszło do strzelaniny, znajdują się niebezpieczne materiały, ewakuowano okolicznych mieszkańców w promieniu 200 m. Wieczorem wrócili oni do swoich domów.

Dotychczas w mieszkaniu 39-latka policjanci znaleźli sześć sztuk broni ostrej i gazowej, krótkiej i długiej, a także zapalniki górnicze i niewielkie ilości prochu strzelniczego. Policja nie wyklucza, że może tam być więcej niebezpiecznych materiałów.

"Dzisiaj wznowimy oględziny domu, dokładnie musimy zabezpieczyć wszystkie ślady i porozmawiać ze świadkami, aby mieć pełny obraz całej sytuacji" - mówi Nowara.