Prezes PiS opowiedział gazecie, co robił 13 grudnia. - Była niedziela. Dowiedziałem się w kościele św. Stanisława Kostki, dokąd poszedłem na mszę. (...) Szedłem z domu bocznymi ulicami i nie widziałem żołnierzy. Spotkałem moją mamę i Martę Fik i ona mi powiedziała, że w Związku Literatów powstał ośrodek, gdzie się można czegoś więcej dowiedzieć - wspomina Kaczyński.
Dalej Kaczyński relacjonuje. - Pojechaliśmy rano do Huty Warszawa. To był najbliższy wielki zakład pracy, który protestował. (...) Ludzie ze strajku powiedzieli nam, że Lech Wałęsa jest gdzieś w Warszawie, że trzeba go ściągnąć do strajkującej huty. (...) Pojechaliśmy, ale oczywiście żadnego Wałęsy nie było, tylko informacje, że jest w sądzie, więc tam pojechaliśmy - opowiada.
Następnie prezes PiS udał się do Pałacu Staszica, do siedziby Polskiej Akademii Nauk. - Popędziłem tam, milicja blokowała wejście, ale idąc pewnie, przeszedłem między nimi i wszedłem do środka. (...) W Instytucie nikogo już nie było, strajk trwał tylko kilka godzin i został spacyfikowany przez milicję, wszystkich wyprowadzono. W grupie osób, które zatrzymano, był wtedy Piotr Gliński.
Kaczyński ubolewa, że choć został zatrzymany i przewieziony do MSW, nie został ostatecznie internowany. - Dowiedziałem się od rodziców, że była po mnie ekipa z SB. No i następnego dnia mnie zwinęli. Byłem spakowany i przygotowany na ucieczkę, czekałem z wyjściem z domu, aż skończy się godzina policyjna. Zjawili się jednak przed 6 rano i zabrali do MSW. Pamiętam, że zawieźli mnie na wysokie piętro i jakiś facet dość uprzejmie próbował mnie przesłuchać. (...) Wieczorem mnie wypuścili i było to dla mnie bardzo niemiłym zaskoczeniem. Nie ukrywam, że nieprzyjemnym, bo przecież działałem cały czas. Uważałem zresztą, że jestem w sytuacji dużo gorszej niż internowani. Miałem absolutny imperatyw, że muszę działać, i sądziłem, że w efekcie pójdę siedzieć, co było gorsze od internowania - przekonuje.