Znawca problematyki dotyczącej Tybetu Bartosz Kozakiewicz z Instytutu Lecha Wałęsy o decyzji duchowego przywódcy narodu tybetańskiego Dalajlamy XIV, który zapowiedział swoją rezygnację z kierowania rządem Tybetu na emigracji:

"To jest bardzo dobra informacja. Dalajlama zapowiadał taki ruch od dłuższego czasu, od wielu lat, twierdząc, że właśnie w tym kierunku musi iść rozwój tybetańskiego rządu na uchodźctwie - w stronę demokratyzacji życia politycznego życia Tybetańczyków na wychodźstwie. Gdy dalajlama wcześniej wypowiadał się zaznaczał, że demokracja jest najlepszym rozwiązaniem, a jego rola, jako osoby kulturowo umieszczonej w centrum zarówno duchowym, jak i politycznym, jest bardzo trudna.

Druga ważna kwestia to zbliżające się wybory do parlamentu tybetańskiego na wychodźstwie, wybór rządu i kolejnego kalon kirpy, czyli osoby będącej blisko dalajlamy, pełniącej rolę premiera. Wydaje się, że teraz nastąpi bardziej przesunięcie w kierunku czegoś przypominającego system prezydencki, bo do tego sprowadzi się przekazanie prerogatyw politycznych. Sam dalajlama będzie pełnił rolę podobną do tej, jaką pełni np. król Tajlandii. Na pewno będzie wypowiadał się publicznie, będzie doradzał premierowi i będzie też mediatorem w tybetańskiej diasporze.

Decyzja dalajlamy to dobre posunięcie z punktu widzenia przyszłości Tybetańczyków. Chińczycy czekają bowiem aż Dalajlama XIV odejdzie z tego świata, by wybrać na jego miejsce swojego następcę, tak jak to się działo w przypadku panczenlamy. Będą swojego dalajlamą od dziecka do szkolić. Pewnie pojawi się też drugi dalajlama odnaleziony gdzieś na zachodzie (...) W takiej sytuacji przywódca polityczny wybrany w sposób demokratyczny przez diasporę tybetańską daje lepsze perspektywy niż dyskusja, kto jest nowym przywódcą politycznym: dalajlama odnaleziony w Chinach i pozytywnie zaopiniowany przez przywódców Chińskiej Republiki Ludowej, czy ten znaleziony przez duchownych tybetańskich na uchodźctwie lub w Chinach i "wykradziony" stamtąd.

To tłumaczy reakcję Chin na decyzję dalajlamy i nazwanie jej "mydleniem oczu". Chińczycy obawiają się tego, co się stało. Do tej pory myśleli, że po śmierci Dalajlamy XIV wybiorą własnego dalajlamę i przedstawią go światu i Tybetańczykom, jako przywódcę. Teraz ich plany zostały pokrzyżowane. Stąd od strony politycznej dzisiejsza decyzja to bardzo dobre posunięcie. Od strony religijnej sprawa jest nadal bardzo skomplikowana".