Reklama rzekomo jest dźwignią handlu. I zapewne jest, gdyż firmy nie wydawałyby wielkich pieniędzy na reklamę, gdyby nie miały dowodów, że sprzyja sprzedaży produktów. Więc nie ma co protestować przeciwko reklamowej nudzie, ale warto zdać sobie sprawę z jakości reklamy i z tego, jakie my z niej odnosimy korzyści. A także warto się zastanowić, czy reklamodawcy nas nie nabierają.
Nieustannie zachęcają mnie w telewizji do tego, żebym co najmniej złotówkę dziennie przeznaczył na ubezpieczenie życia. Złotówkę dziennie, czyli 365 złotych rocznie lub – jeżeli zechcę – więcej. Ale ja bym chciał usłyszeć, ile za to dostanę na przykład po dziesięciu latach – tylko jeden przykładzik. Identycznie jest z firmami ubezpieczającymi samochody, tu więcej reklam jest w internecie. Kiedy zadamy sobie nieco trudu, okaże się jednak, że rzekomo bardzo tanie ubezpieczenie wcale takie tanie nie jest. Może to nie jest oszustwo, ale naciąganie ludzi, którzy nie mają czasu sprawdzać. A przecież trudno jest bez przerwy wszystko sprawdzać, a ponadto nie ma tak bardzo gdzie, poza specjalistycznymi publikacjami, gdyż w internecie działają specjaliści, którzy na odpowiednich forach zachwalają buble.
Reklama ma zatem ułatwić podjęcie decyzji, a jak dumnie powiadają reklamodawcy, zwiększa naszą wiedzę o produktach, a zatem sprawia, że nasz wybór i decyzja zakupu są bardziej racjonalne. Jest to kompletna nieprawda. Kiedy ktoś prosi mnie o to, żebym napisał kilka zdań na tylną okładkę książki, robię to chętnie i na ogół uczciwie, ale jeżeli jest to książka znajomego, to jak mam nie napisać lub napisać, że jest średnia? W zachodnich publikacjach – rzadziej w polskich, bo w Polsce prawie się o książkach nie pisze – często zamieszczone są cytaty z recenzji z rozmaitych gazet. Ale to też jest wciskanie kitu, gdyż recenzja w „Washington Post” jest zupełnie czym innym niż recenzja w „Memphis Chronicle” i trzeba dokładnie przeczytać podpisy, żeby nie dać się nabrać. A, jak ostatnio wiele o tym mowy, już oczywiste są reklamy wyprzedaży, kiedy to cena najpierw idzie w górę, potem w dół, a zresztą kto ma czas sprawdzać, czy obniżka rzeczywiście miała miejsce.
Oczywiście winni jesteśmy my wszyscy, reklam by nie było tak wiele, gdybyśmy ich nie oglądali i gdyby nie okazywało się, że dajemy się im powodować. Konsekwencje jednak bywają niespodziewanie poważne. O ile niewiele osób kupi pod wpływem reklamy samochód, to wiele daje się zachęcić do kupna najróżniejszych odżywek, medykamentów czy preparatów zielarskich, które są im niepotrzebne, a których sprzedaż stanowi na całym zachodnim świecie jeden z największych biznesów. Zażeramy więc te wszystkie magnezy, potasy, witaminy i pierwiastki śladowe w ilościach absolutnie zbędnych, a także nie zdając sobie sprawy, że większość z nich jest wchłaniana przez nasz organizm tylko w znikomym procencie. Trzeba dbać o zdrowie i o odporność, ale w tym przypadku rzetelna informacja, a nie reklama, powinna być źródłem naszej decyzji. A tu zasiada fałszywy doktor i fałszywej pani z fałszywych wiadomości opowiada dyrdymały. Ile osób daje się nabrać na to „panie profesorze, co mam robić, kiedy mam wzdęcie?”. A aktorzyna o wyglądzie takim, jak ludzie wyobrażają sobie profesora (najlepiej z wąsami albo brodą), coś nam radzi.
Wyobraźmy sobie świat bez reklamy. O ile spadłyby ceny wielu produktów! Naturalnie, telewizje komercyjne, strony internetowe i gazety miałyby kłopoty, ale można by zastąpić to obowiązkowymi subwencjami lub innymi metodami. Jednak my już bez reklamy żyć nie potrafimy, bo przecież wszyscy chcemy mieć co rok nową komórkę, a reklama nam o tym nieustannie przypomina. Powstają już kanały telewizyjne złożone z samych reklam. I tak ulegamy gigantycznemu oszołomieniu, a co gorsza, przestajemy mieć własne zdanie, zdanie ma za nas panienka z okienka.