Minister sportu i turystyki Adam Giersz zwrócił się do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta o podjęcie działań z urzędu w sprawie wydarzeń, które miały miejsce w sobotę 2 kwietnia po zakończeniu meczu Ekstraklasy pomiędzy Legią Warszawa a Ruchem Chorzów, kiedy to jeden z chuliganów uderzył w twarz piłkarza Legii Jakuba Rzeźniczaka.

W ocenie ministra bezprecedensowa agresja kibica w stosunku do piłkarza świadczy o rażącym poczuciu bezkarności sprawcy i ściganie tego czynu leży w interesie społecznym, niezależnie od stanowiska zajmowanego przez osobę pokrzywdzoną.

Brak zdecydowanej reakcji wobec takiego zachowania może zostać odczytane przez innych uczestników imprez masowych jako bierność organów ścigania i doprowadzić do kolejnych tego rodzaju nagannych zdarzeń oraz zastraszania innych uczestników imprez masowych, którzy przestrzegają prawa - czytamy w komunikacie.

Kibole Legii zaczęli po przegranej z Ruchem Chorzów

Po sobotniej porażce 2:3 z Ruchem Chorzów, kibice stołecznego zespołu zwymyślali i opluli swoich sympatyków. Obojętny na to nie pozostał Jakub Rzeźniczak, który ostro im odpowiedział. Sprawiedliwość postanowił mu wymierzyć przywódca kibiców Legii Piotr Staruchowicz, pseudonim "Staruch". W trakcie pomeczowego rozbiegania wbiegł na boisko i uderzył w twarz Rzeźniczaka.

"Staruch" blisko 1,5 roku temu po śmierci współwłaściciela klubu Jana Wejcherta krzyknął na trybunie w kierunku wspólnika zmarłego, Mariusza Waltera - "jeszcze jeden". Wówczas władze klubu nałożyły na Staruchowicza dwuletni zakaz stadionowy, obiecując jednocześnie, że ten człowiek nie wejdzie już na obiekt przy Łazienkowskiej.

Przed tym sezonem doszło do zakończenia trwającego ponad trzy lata protestu kibiców Wojskowych. Porozumienie z klubem zakładało jednak utrzymanie w mocy zakazu stadionowego dla "Starucha". Według nieoficjalnych informacji miał to być warunek jedynie tymczasowy, bowiem w trakcie sezonu przywódcy kibiców miała zostać przywrócona możliwość wchodzenia na stadion. Sympatycy domagali się tego w trakcie wrześniowego meczu z Lechem Poznań, kiedy to przez pierwsze 15 minut nie dopingowali swojego zespołu. Osiągnęli swój cel, bowiem Staruchowicz powrócił na stadion i ponownie prowadził doping na trybunie zwanej "Żyletą".

Po sobotnim incydencie znowu jest o nim głośno. W niedzielę klub wydał jedynie lakoniczne oświadczenie, a w poniedziałek doszło do spotkania pomiędzy "Staruchem" i Rzeźniczakiem.

"Obie strony stwierdziły, że działały w afekcie - jeden za dużo powiedział, a drugi nie był w stanie powstrzymać się od czynu, który nie powinien mieć miejsca (...). Stowarzyszenie wyraża satysfakcję z tego, że zarówno dla piłkarza, jak i kibica dobro Legii stoi na pierwszym miejscu" - pojawiło się z kolei oświadczenie wydane przez Stowarzyszenie Kibiców Legii Warszawa.

Władze stołecznego klubu zajęły stanowisko w tej sprawie dopiero w poniedziałek. "Zarząd Legii Warszawa po szczegółowym zbadaniu okoliczności zdarzenia, które miało miejsce po sobotnim meczu 20. kolejki Ekstraklasy Legia - Ruch Chorzów, postanowił przywrócić orzeczony wobec Piotra Staruchowicza klubowy zakaz stadionowy. Dwuletni zakaz został nałożony w październiku 2009 roku, a jego zawieszenie miało miejsce pod koniec 2010 roku. Decyzja jest prawomocna i obowiązuje od dnia podjęcia" - głosi poniedziałkowe oświadczenie.



Decyzja ta oznacza jednak, że "Staruch" będzie mógł wrócić na stadion już za rok. "Osoba, która dopuściła się tego karygodnego przewinienia dostała od klubu kredyt zaufania. Został on niestety nadużyty i nie mogliśmy podjąć innej decyzji, jak przywrócenie zakazu udziału w imprezach organizowanych na naszym stadionie. Żałujemy, że mimo dobrej woli z naszej strony oraz wstawiennictwa wielu osób, w tym polityków i stołecznych samorządowców, pan Staruchowicz po raz kolejny dopuścił się zachowania, które spotka się zawsze z naszą zdecydowaną reakcją" - powiedział prezes Legii Paweł Kosmala.

Sobotni incydent zostanie również przeanalizowany przez Ekstraklasę SA. "Na czwartek przedstawiciele Legii zostaną wezwani na posiedzenie Komisji Ligi Ekstraklasy SA. Zbadamy czy organizator zadbał o bezpieczeństwo uczestników zawodów i dlaczego osoba nieuprawniona znajdowała się w tej strefie stadionu" - powiedział rzecznik prasowy spółki Adrian Skubis.