Kandydat PD i SdPl Tomasz Nałęcz zrezygnował ze startu w wyborach prezydenckich. Powiedział, że jednym z powodów jego decyzji jest chęć uniknięcia ostrych sporów i "wojny polsko-polskiej".

Nałęcz powiedział na środowej konferencji prasowej, że wycofuje się z udziału w wyborach, bo po katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem istnieje groźba rozpalenia się "wojny polsko-polskiej".

"Atmosfera żałoby po wielkiej tragedii, te wielkie emocje mogą się okazać paliwem dla takiej wojny. Im mniej będzie partyjnej rywalizacji, czyli mniej kandydatów, tym groźba tej wojny będzie mniejsza" - uważa Nałęcz.

Jak dodał, rezygnuje z kandydowania również z nakazu serca. Podkreślił, że tragedia pod Smoleńskiem i to, co się po niej dzieje, w zupełnie innym świetle stawia wybory prezydenckie.

Według Nałęcza, wybory w obecnej chwili nie są już normalną, partyjną rywalizacją o urząd prezydenta, ale są przede wszystkim działaniem w poczuciu odpowiedzialności za Polskę.

"W tej sytuacji nie powinno być miejsca na partyjną rywalizację, na partyjne targowisko. Im mniej będzie kandydatów, im bardziej ograniczymy to działanie do rzeczywistego wyboru głowy państwa, pozbawiając go elementu partyjnej rywalizacji, tym będzie dla Polski lepiej" - powiedział Nałęcz.

Swoim postępowaniem - jak mówił - chce dać przykład innym środowiskom na lewicy i w centrum, by ich reprezentanci działali "w imię skupiania i łączenia sił, a nie dzielenia oraz realizacji partyjnych interesów i egoizmów".

Jego zdaniem, kandydaci partii małych i średnich w nadchodzącym starciu prezydenckim mogą wystąpić tylko w roli "harcowników". "Mogą tylko wystąpić przed szereg, narobić dużo zamieszania, tumultu, a potem i tak zostaną skasowani, usprawiedliwiając swoich harmiderem i hałasem bezwzględne działania wielkich armii".

Nałęcz podkreślił, że rezygnuje nie z obawy, iż PD i SdPl nie zbiorą pod jego kandydaturą 100 tys. podpisów, ale dlatego, że nie chce być harcownikiem.

Dla niego - przyznał - najlepszym kandydatem byłby b. premier i b. szef MSZ Włodzimierz Cimoszewicz, jednak - jak dodał - wie, iż nie zmieni on zdania i nie zdecyduje się wystartować.

Pytany o to, komu byłby w stanie udzielić poparcia odparł, że jest zbyt wcześnie, by mówić o takich decyzjach. Dodał, że sytuacja się wyklaruje pod koniec tygodnia.



Przyspieszone wybory prezydenckie stały się koniecznością po śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który - wraz z 95 innymi osobami - zginął 10 kwietnia w katastrofie samolotu pod Smoleńskiem. Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski zarządził wybory na 20 czerwca.