Jak wynika z sondażu agencji Reutera i ośrodka badania opinii Ipsos, przeprowadzonego w dniach 19-22 lipca, gdyby wybory odbyły się dziś, na demokratyczną kandydatkę Hillary Clinton głosowałoby 41 procent Amerykanów, a na Trumpa – 38 procent.
Różnica ta mieści się w granicach błędu statystycznego, co oznacza, że nowojorski miliarder - którego szokujące wypowiedzi sprawiły, że nawet wielu Republikanów odmawia mu poparcia - w wyścigu do Białego Domu praktycznie zrównał się z Hillary Clinton.
Tzw. convention bounce, czyli skok poparcia po partyjnym zjeździe, jest normalnym zjawiskiem w kampanii prezydenckiej w USA.
Komentatorzy zwracają uwagę, że na konwencji dominowały brutalne ataki personalne na Clinton i jej partię, a w wygłoszonym na zakończenie przemówieniu Trump zarysował ponurą wizję współczesnej Ameryki i odwoływał się głównie do frustracji i lęków Amerykanów. Obiecywał im porządek w kraju, „mur” przeciw nielegalnej imigracji i walkę z Państwem Islamskim na świecie.
„Ton konwencji był niezwykle odrażający i negatywny, chociaż nie powinno to nikogo dziwić w warunkach tak ogromnej politycznej polaryzacji w kraju” - powiedział PAP politolog z University of Virginia, Geoffrey Skelley.
W ocenie „Washington Post”, Trump przedstawił „apokaliptyczną” diagnozę sytuacji w USA, „gdzie mimo rosnącej gospodarki i braku większej wojny (którą prowadziłaby Ameryka – PAP), ludzie mają poczucie, że kraj nie wykorzystuje swych możliwości i są zaniepokojeni obfitością palących problemów społecznych, jak fala związanej z podziałami rasowymi przemocy”.
Dziennik przytacza na dowód najnowszy sondaż Instytutu Gallupa, według którego tylko 17 procent Amerykanów jest zadowolonych z tego, co dzieje się w kraju. Jest to spadek o 12 punktów procentowych w porównaniu z ub. miesiącem i najgorszy sondażowy wynik od października 2013 roku.
Zdaniem „Washington Post”, przyczyną takich nastrojów może być sam Trump, który „podsyca społeczne lęki”, aby je wykorzystać dla swoich politycznych celów. Gazeta zwraca uwagę, że kandydat GOP nie waha się naciągać fakty, cytując, na przykład, fałszywe lub wyrwane z kontekstu statystyki przestępczości.
Niektórzy komentatorzy uważają jednak, że nowojorski miliarder wyraża po prostu klimat frustracji tych milionów Amerykanów, którzy czują się przegrani w nowej, zglobalizowanej gospodarce, i ich niezadowolenie z zawodowych polityków.
Potwierdzałby to sondaż przeprowadzony przez telewizję CNN bezpośrednio po przemówieniu Trumpa na konwencji. Mimo jego brutalnego i konfrontacyjnego tonu, 56 procent respondentów odpowiedziało, że wystąpienie zwiększyło prawdopodobieństwo, że w listopadzie zagłosują na kandydata GOP. Tylko 10 procent odpowiedziało odwrotnie.
Prawicowe media uznały mowę Trumpa za jego wielki sukces. Konserwatywna telewizja Fox News oceniła ją jako „home run”, czyli zwycięskie posłanie piłki za ogrodzenie boiska w baseballu. Znany polityczny konsultant prawicy Dick Morris powiedział, że przemówienie było „w najlepszym tego słowa znaczeniu prezydenckie”.
Komentatorzy nie są zgodni, czy konwencja w Cleveland przybliżyła zjednoczenie Partii Republikańskiej wokół Trumpa.
„Zważywszy na to, że senator Ted Cruz odmówił mu poparcia i to jak wielu członków rodziny Trumpa przemawiało zamiast znanych i ważnych polityków partii, można uznać, że wielu republikańskich przywódców trzyma się od niego na dystans, co wskazuje na problem z jednością GOP” - powiedział Skelley.
Inni wskazują jednak, że na konwencji z powodzeniem stłumiono opozycję przeciw Trumpowi.
„Donald Trump jest nominatem, łatwo udaremnił próbę zmiany reguł (aby umożliwić delegatom niechętnym mu, ale „przypisanym” do niego w wyniku prawyborów, aby mogli na niego nie głosować – PAP) i entuzjazm delegatów wydawał się głęboki i autentyczny. Teraz, gdy wybór między Trumpem a Clinton jest jasny, głosowanie na niego nie stwarza problemów dla Republikanów” - powiedział PAP ekspert z George Washington University, Gary Nordlinger.
Problem jednak w tym – zwracają uwagę inni eksperci – czy Trump poszerzy swoją bazę poparcia o niezdecydowanych wyborców.