Była pierwsza dama zdecydowała, że jej kandydatem na wiceprezydenta będzie Tim Kaine, centrowy senator z Wirginii.
Jego wybór świadczy o tym, że Hillary Clinton zabiega bardziej o centrowych wyborców niż o tych, którzy w prawyborach głosowali na Berniego Sandersa. A także o tym, że była pierwsza dama jest przekonana o swoim zwycięstwie w listopadowych wyborach.
Clinton, podobnie jak wcześniej Donald Trump, nie czekała z ogłoszeniem swojego potencjalnego zastępcy do rozpoczęcia partyjnej konwencji, na której oficjalnie zostanie nominowana (zaczyna się ona dziś), lecz ujawniła jego nazwisko w piątek wieczorem. W ten sposób odwracała uwagę mediów od zakończonej w czwartek konwencji republikanów. „Jestem podekscytowana ogłoszeniem tego, że moim partnerem będzie Tim Kaine, człowiek, który poświęcił swoje życie walce dla innych” – napisała Clinton na Twitterze. W sobotę oficjalnie przedstawiła go na wiecu na Florydzie.
Tim Kaine, 58-letni senator z Wirginii, jest prawnikiem z wykształcenia, ma duże doświadczenie polityczne, i to na różnych szczeblach – był burmistrzem Richmond, stolicy Wirginii, później wicegubernatorem i gubernatorem tego stanu, przewodniczącym Komitetu Krajowego Partii Demokratycznej (DNC), czyli ciała koordynującego działania partii, a od 2013 r. reprezentuje Wirginię w Senacie. Nigdy w swojej karierze nie przegrał wyborów, a przed ośmioma laty Barack Obama – zanim zdecydował się na Joe Bidena – długo rozważał jego kandydaturę jako wiceprezydenta.
Teraz też był wymieniany jako jeden z faworytów do wspólnego startu z Clinton. Decyzja nie była więc zaskoczeniem, ale wiele mówi o jej kampanii. Kandydaci na wiceprezydenta zwykle są dobierani albo bardziej pod kątem samych wyborów, tak aby przede wszystkim pomogli w zwycięstwie, albo bardziej pod kątem prezydentury. Kaine zalicza się raczej do tej drugiej kategorii. Gdyby Clinton obawiała się o wynik i chciała zwiększyć poparcie w którejś z kluczowych grup wyborców, zdecydowałaby się np. na czarnoskórego senatora Cory’ego Bookera z New Jersey, mającego meksykańskie korzenie sekretarza budownictwa Juliana Castro lub Toma Vilsacka, sekretarza rolnictwa, a wcześniej gubernatora Iowa, jednego ze stanów Środkowego Zachodu, będącego kluczowym regionem dla Donalda Trumpa. Tymczasem Kaine pochodzi z Wirginii, w której i bez niego Clinton łatwo by wygrała.
Oczywiście to, że zdecydowała się na Kaine’a, a nie np. lewicową senator Elizabeth Warren, której nazwisko też było wymieniane, ma znaczenie, bo wybranek może przyciągnąć wyborców centrowych, a nawet niektórych umiarkowanych zwolenników republikanów, niemniej w powszechnej ocenie bardziej kierowała się ona już późniejszą współpracą.
Kaine, podobnie jak Clinton, jest bliższy centrum niż lewemu skrzydłu demokratów. Nawet w sprawach, które ideologicznie definiują tę partię, jak ograniczenie prawa do posiadania broni, sprzeciw wobec kary śmierci czy prawa dla związków homoseksualnych, nie jest zatwardziały w poglądach. Jako katolik sprzeciwia się aborcji, ale nie domaga się jej zakazu, lecz co najwyżej drobnych poprawek do obecnych przepisów. W polityce zagranicznej głosował za normalizacją stosunków z Kubą i umową nuklearną z Iranem, ale zarazem mocno popiera Izrael. Jest też zwolennikiem umów o wolnym handlu, nie domaga się ścisłych regulacji dla sektora bankowego ani podwyżki podatków dla najbogatszych.
Jego wybór z pewnością jest sporym rozczarowaniem dla lewego skrzydła partii, czyli tych, którzy w prawyborach głosowali na Berniego Sandersa. Biorąc pod uwagę, że senator z Vermont budził większy entuzjazm wyborców niż Clinton i walczył o nominację do samego końca, mieli oni nadzieję, że w trosce o tę część elektoratu zdecyduje się ona na kogoś bardziej lewicowego. Na dodatek Kaine uchodzi za polityka trochę nudnego, czemu zresztą nie zaprzecza. – Jestem nudny. Ale nudni są najszybciej rosnącą grupą demograficzną w tym kraju – powiedział w czerwcu w wywiadzie telewizyjnym.
Była pierwsza dama zdecydowała się jednak na inną strategię niż Trump. Kandydat republikanów, którego poglądy trochę się rozmijają z linią partii, aby się uwiarygodnić w oczach delegatów, wybrał konserwatywnego gubernatora Indiany Mike’a Pence’a, zabiegając o prawicowych wyborców, a nie o centrowych. Clinton, która dla wielu demokratycznych wyborców jest zbyt centrowa, założyła, że elektorat Sandersa i tak w większości zagłosuje na nią (Sanders niedawno ją oficjalnie poparł), a współpraca ze zbyt lewicowym wiceprezydentem przez następne co najmniej cztery lata byłaby trudna. Chodzi o jeszcze jedną sprawę. Ważnym kryterium wyboru było to, czy potencjalny kandydat nadawałby się do tego, by pełnić także funkcję prezydenta. Obejmując władzę, Clinton będzie miała 69 lat, a gdyby pozostała na drugą kadencję, kończyłaby ją w wieku 77 lat, zatem tego rodzaju zapobiegliwość ma uzasadnienie.
Wydaje się, że strategia Clinton odnośnie do Kaine’a powinna jej przynieść powodzenie. Donald Trump wprawdzie w średniej z ostatnich sondaży zmniejszył stratę do 2–3 pkt proc., a więc jest ona w granicach błędu statystycznego, ale po części wynika to z tego, że właśnie odbywała się konwencja, co zawsze podbija poparcie dla kandydata danej partii. Do czwartku uwagę skupiać będą demokraci i Clinton znów trochę podskoczy w sondażach. To oczywiście jeszcze nie gwarantuje zwycięstwa w listopadzie, ale to kandydatka demokratów jest faworytką wyborów.
Bliżej mu do centrum niż lewego skrzydła demokratów