Minister Radosław Sikorski odniósł się do naszego wczorajszego tekstu o problemach polskich dyplomatów w Mińsku. Napisaliśmy, że w obecnej, tymczasowej siedzibie nie dysponują kancelarią tajną, dlatego nie mogą wysyłać wiadomości opatrzonych klauzulą „tajne” i „ściśle tajne”.

– Co do zaszyfrowanych informacji – to nieprawda. Zresztą jeśli chodzi o Białoruś, nie jest to aż takie pilne, bo to tylko kilka godzin jazdy do Warszawy – powiedział szef dyplomacji. – Władze białoruskie nie rozpieszczają dyplomatów. Proszę spytać Szwedów, Brytyjczyków, jakie mają kłopoty w Mińsku. Gdy to się dzieje, liczyłbym na elementarną solidarność naszej prasy, a nie na drwiny – dodał.
Minister sam sobie przeczy. Albo informacje DGP to nieprawda, albo istnieje jednak konieczność przewożenia tajnych wiadomości za pośrednictwem kuriera. Pierwszą opcję można odrzucić; potwierdziliśmy informacje o kancelarii w niezależnych od siebie źródłach, co więcej, biuro rzecznika prasowego na pytanie o kancelarię tajną odpowiedziało, że „placówka posiada taką łączność (...), na jaką pozwalają w takich warunkach obowiązujące przepisy”. Gdyby kancelaria była, odpowiedziano by nam wprost.
A zatem opcja numer dwa: wiadomości są przewożone przez kuriera, co nie jest problemem, gdyż Mińsk leży o kilka godzin drogi od Warszawy. Tyle że w dobie połączeń lotniczych nawet z Waszyngtonu można dostać się do Warszawy w kilka godzin. Nie w tym rzecz; nasi dyplomaci, zamiast wejść do kancelarii i nadać tajną depeszę, muszą korzystać z samolotu czy innych środków transportu. Ani to specjalnie wygodne, ani tanie dla państwa.
Trudno też obronić zarzut braku solidarności. O kłopotach naszych dyplomatów informowaliśmy wielokrotnie. Trzymamy kciuki za powodzenie polityki wschodniej. Każde ujawnione przez media nieprawidłowości i każdy negatywny raport NIK szkodzą wizerunkowi państwa. Tyle że to nie media są winne, ale odpowiedzialni za bałagan czy błędy w zarządzaniu. MSZ miało sześć lat, by zapewnić dyplomatom na tej trudnej placówce godne warunki pracy. Od tak dawna wiedzieliśmy, że będziemy musieli opuścić dotychczas zajmowany budynek. Udało się jak dotąd jedynie wybrać projektanta nowej placówki.