Studencki Komitet Antyfaszystowski w porozumieniu z Ogólnopolskim Strajkiem Kobiet zorganizował w środę "strajk ostrzegawczy w formie wiecu" przed bramą główną Uniwersytetu Warszawskiego, wyrażając swój sprzeciw wobec projektu "Zatrzymaj aborcję".
"Nie pozwolimy na to, aby pseudonaukowa argumentacja stojąca za nowelizacją umiejscowiła Polskę w szeregu państw łamiących w rażącym stopniu prawa człowieka. Deklaracje międzynarodowe jasno stanowią o prawach kobiet do dostępu do legalnej i bezpiecznej aborcji" - napisał Studencki Komitet Antyfaszystowski, jeden z organizatorów pikiety.
Uczestnicy pikiety trzymali transparenty z hasłami m.in.: "Czarny protest", "Edukacja zamiast zakazów", "Literatura, sztuka w walce z fanatyzmem", "Wybór nie tylko dla bogatych", "Aborcja wolna od (o)sądów". Skandowano: "Wolność, równość, aborcja na żądanie", "Studenci za prawem do aborcji, studentki za prawem do aborcji", "Nie chcesz aborcji, to jej sobie nie rób".
"Jeżeli Sejm nie odrzuci projektu +Zatrzymaj aborcję+, jako studenci i studentki, akademicy i akademiczki rozpoczniemy protest okupacyjny Uniwersytetu Warszawskiego" - powiedział jeden z przemawiających. Organizatorzy zapowiedzieli także dalsze protesty w piątek. "Nie pójdziemy na zajęcia" - skandowali protestujący studenci.
Uczestnicy mówili, że nie jest prawdą, iż główną przyczyną aborcji jest wykrycie u płodu zespołu Downa - ich zdaniem, zdecydowana większość aborcji jest powodowana przez choroby lub zespoły chorób, które sprawiłyby, że po urodzeniu dziecko zagrożone byłoby rychłą śmiercią lub całkowitą niesamodzielności psychofizyczną. "Jego lub jej egzystencja byłaby cierpieniem dalekim od człowieczeństwa, dodatkowo rodzice zostaliby z tym sami. Pomoc oferowana przez państwo jest niewielka, a często jej po prostu nie ma" - mówiła jedna z uczestniczek pikiety. Studentki odczytywały też świadectwa kobiet, które urodziły nieuleczalnie chore dzieci.
Niektórzy studenci przynieśli metalowe wieszaki, które na zakończenie protestu zawiesili na bramie UW. Później część studentów przeszła przed siedzibę Ministerstwa Zdrowia przy ul. Miodowej, a następnie na dziedziniec pobliskiego Pałacu Arcybiskupów Warszawskich, gdzie doszło do przepychanek.
"Tam postanowiliśmy siedzieć na ziemi w ramach protestu. Okazało się, że policja próbuje nas spacyfikować, wypychać spod drzwi kurii, do której mamy prawo przyjść, tak jak kuria ma prawo przyjść do naszych domów i zakazywać nam aborcji lub kazać naszym dzieciom, młodzieży uczyć się religii" - powiedział PAP Wojciech Łobodziński ze Studenckiego Komitetu Antyfaszystowskiego.
"Gdy policja zaczęła nas wypychać, trzy osoby rzuciły śnieżką w drzwi kurii i wtedy policjanci użyli przemocy bezpośredniej wobec nas. Uważamy, że rzucenie śnieżką to bardzo symboliczny wymiar oporu wobec Kościoła katolickiego w Polsce" - powiedział Łobodziński. Relacjonował, że na dziedziniec kurii weszło ponad sto osób.
Rzecznik KSP kom. Sylwester Marczak powiedział, że podczas zgromadzenia "nie brakowało prowokacji ze strony uczestników manifestacji". "Rzucanie śnieżkami w policjantów czy używanie wulgaryzmów pozwalają na postawienie pytania o cel takich zachowań" - powiedział.
"Idąc z określonymi hasłami, manifestujący powinni w naturalny sposób skupić się na celu zgromadzenia, a nie zaczepianiu policjantów, dbających o ich bezpieczeństwo. Żadne zgromadzenie nie upoważnia do łamania prawa, a do obowiązków policjantów należy reakcja na jego naruszenia" - powiedział rzecznik.
Poinformował, że policjanci rejestrowali przebieg manifestacji i będzie on przeanalizowany pod kątem ewentualnego naruszenia prawa. "Funkcjonariusze zabezpieczający manifestację do końca zachowali profesjonalizm, tonując emocje zgromadzonych i wskazując na konieczność poszanowania obowiązujących przepisów" - zapewnił Marczak.
W południe przed siedzibą Ministerstwa Zdrowia pikietę zorganizowała także Fundacja Pro-Prawo do Życia, która w Światowy Dzień Zespołu Downa protestowała przeciw aborcji. "W Polsce wg informacji MZ w roku 2016 zostało zabitych przez aborcję 388 podejrzanych o to, że cierpią na Zespół Downa" - powiedział Mariusz Dzierżawski z Fundacji Pro-Prawo do Życia.
Powołując się na dane rządowe, wskazywał, że liczba aborcji z każdym rokiem wzrasta. "PiS przedstawiał się w kampanii wyborczej jako partia broniąca życia. Okazało się, że to są puste deklaracje. Ten 2016 rok, rekordowy, jeśli chodzi o liczbę zabójstw aborcyjnych, to jest już rok rządów PiS" - powiedział Dzierżawski. Krytykował też ministerstwo za to, że "organizuje, administruje i finansuje za pośrednictwem NFZ zabójstwa szpitalne dzieci".
W pikiecie antyaborcyjnej uczestniczyło około dziesięciu osób, protestujący trzymali dwa duże transparenty ze zdjęciami abortowanych płodów.
W środę odwołano najbliższe dwa posiedzenia sejmowej Komisji Polityki Społecznej i Rodziny, podczas których - jak powiedziała PAP pełnomocniczka obywatelskiego komitetu inicjatywy ustawodawczej Kaja Godek - "publicznie było wiadomo, że będzie dziś składany wniosek o niezwłoczne rozpatrzenie tego projektu ("Zatrzymaj aborcję") przez komisję". Dzierżawski komentował, że "wygląda na to, że jest celowe przewlekanie prac nad tym projektem".
Obowiązująca od 1993 r. ustawa o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży zezwala na dokonanie aborcji, gdy ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety, jest duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu, lub gdy ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego.
W dwóch pierwszych przypadkach przerwanie ciąży jest dopuszczalne do osiągnięcia przez płód zdolności do samodzielnego życia poza organizmem matki; w przypadku czynu zabronionego - jeśli od początku ciąży nie upłynęło więcej niż 12 tygodni.