Podczas gdy Kijów i Moskwa mówią o możliwości wybuchu konfliktu zbrojnego w Donbasie na pełną skalę, na miejscu wygląda to spokojniej - pisze portal telewizji Hromadske. Mieszkańcy śledzą wiadomości ze zdziwieniem, ludzie nie robią zapasów.

"Donbas ze zdziwieniem obserwuje informacyjną burzę o bliskiej wojnie wokół regionu. Paniki w Doniecku nie ma też dlatego, bo kwietniowe deszcze zastąpiły marcowy mokry śnieg, a miejscowe rozmokłe pola w Donbasie tradycyjnie nie są atakowane. Rozumieją to nawet emeryci, którzy po obejrzeniu kolejnego show Władimira Sołowiowa (uważanego za głównego propagandystę Kremla - PAP), nie biegną kupować soli, zapałek i kaszy na bazarach" - pisze na portalu Hromadske publicysta Dmytro Durniew.

Autor zaznacza, że podczas gdy o możliwości konfliktu na pełną skalę mówi się w Kijowie i w Moskwie, "na miejscu w Doniecku wszystko wygląda znacznie skromniej i ciszej".

Podkreśla przy tym, że samozwańcze republiki w Donbasie - tzw. Doniecka Republika Ludowa i Ługańska Republika Ludowa - 1 kwietnia rozpoczęły pierwszy w swojej historii pobór do wojska. "W zamyśle to bardzo głośne potwierdzenie powagi krzyków w telewizji o, jak może się wydawać, nieuniknionym nowym wybuchu wojny na wschodzie Ukrainy. A tak naprawdę pobór to kompromis między propagandystami i tymi, którzy rzeczywiście rządzą niekontrolowanymi przez Ukrainę terytoriami" - twierdzi komentator.

Jak informuje, w tzw. DRL na sześć miesięcy do wojska powołano 200 osób. "Więcej się nie da - większość aktywnych mężczyzn dawno już wyjechała pracować do Rosji, młodzież w większości wyjeżdża albo po szkole, albo po uczelni. Miejscowe władze rozumieją, że w takich warunkach ogłaszanie powszechnego obowiązku wojskowego jest niemożliwe, jeśli należycie nie zamknie się granicy z Rosją - wszyscy momentalnie się rozbiegną" - dodaje.

Durniew zaznacza, że na tle naruszeń rozejmu "całą zimę trwała donośna informacyjna kampania o zbliżającym się rozpoczęciu ofensywy ukraińskich sił zbrojnych na tzw. DRl/ŁRL". W telewizji w tzw. DRL pokazywano kadry z transportów żołnierzy i uzbrojenia. "Oglądając nagrania przerzutu sprzętu w Donbasie wszyscy rozumieją - na linii rozgraniczenia trwają stale rotacje brygad sił zbrojnych Ukrainy, jedni wycofują się, inni idą na front. Żadnych ofensyw ukraińskich sił zbrojnych w Donbasie nie było, nie ma i na razie nie są planowane" - wskazuje.

Publicysta zaznacza też, że takie wiadomości w oficjalnych mediach tzw. DRL i ŁRL to "informacyjna rutyna", ale ostatnio było to silniej omawiane też w Moskwie.

W tym samym czasie w internecie pełno jest zdjęć przedstawiających sprzęt rosyjskiej armii, przerzucany do ukraińskiej granicy z Kemerowa, Nowosybirska i innych miejsc w Rosji - wskazuje. "Sprzęt w obwodzie rostowskim ma zakryte numery, by nie pokazywać swoich wojskowych okręgów - praktycznie jak w 2014 roku" - dodaje. Przejeżdżający obok cywile swobodnie nagrywają wojskowe kolumny, przejeżdżające przez Most Krymski - zauważa.

"Obecna sytuacja związana z militarnym zagrożeniem na granicach wyniknęła nie wczoraj, po prostu teraz z jakiegoś powodu Rosja demonstracyjnie i gwałtownie wzmacnia swoje już istniejące zgrupowania i jeszcze bardziej otwarcie to wszystko komentuje" - dodaje Durniew.

"Przy tym (prezydent Ukrainy) Wołodymyr Zełenski z małżonką w miniony weekend po wszystkich rozmowach o wojnie i posiedzeniach Rady Najwyższej w ogóle wyjechał na cztery dni nad morze, do Kataru, by porozmawiać w cieple o inwestycjach. Może coś wie?" - czytamy.

"W ślad za prezydentem śmiem przypuścić, że wielkiej wojny między Rosją i Ukrainą tym razem nie będzie. Po pierwsze nie będzie jej w kwietniu w związku z warunkami pogodowymi. Po drugie, potem, kiedy ziemia wyschnie, wszyscy zaczną w napięciu czekać na manewry Zapad-2021 w lipcu-sierpniu, a później całe napięcie znów opadnie" - ocenia autor.

"Już zbyt demonstracyjnie ściągają ludzi i sprzęt do granic, a w Moskwie zbyt głośno o tym krzyczą" - twierdzi Durniew. "Możliwe, że obserwujemy zwykłe podwyższenie stawek w przeddzień kolejnych dużych politycznych targów" - przypuszcza autor.

Od początku roku na linii frontu zginęło 26 ukraińskich wojskowych.

Konflikt zbrojny w Donbasie wybuchł po zwycięstwie prozachodniej rewolucji w Kijowie, która doprowadziła do obalenia na początku 2014 roku ówczesnego prorosyjskiego prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza. Wiosną tamtego roku wspierani przez Rosję rebelianci proklamowali w Donbasie dwie samozwańcze republiki ludowe - doniecką i ługańską.

Trwające od 2014 roku walki między siłami ukraińskimi a wspieranymi przez Rosję separatystami na wschodzie Ukrainy pochłonęły - jak się ocenia - ponad 13 tys. ofiar śmiertelnych.