Powstanie Komitetów Obrony Demokracji przyjąłem z irytacją, zamiast , jak to mam w zwyczaju, oceniając tańce „Warszawki” i „Krakówka”, z rozbawieniem.
Efektem działania KOD-ów będzie dalsza dewastacja przestrzeni wspólnej, niezbędnej, aby chociaż niektóre instytucje publiczne nie były „nasze/wasze”, lecz publiczne. Prawo i Sprawiedliwość, warto dodać, jest mistrzem świata w dewastacji tej przestrzeni. Łatwo uzasadnić, że warto stawiać opór formacji politycznej, w której wypadało nie nazywać prezydentem prezydenta, dopóki był z PO, a premiera premierem, dopóki był z PO. Jednak stawianie jako oczywistej oczywistości, że walka z PiS-em jest właściwie tym samym, co walka o demokrację, stanowi przykład leczenia grypy kiłą.
Do tej pory to na ogół Polacy z prawicy bronili. Głównie Polski, ale też narodu, Kościoła, dzieci, rodziny, życia (w kraju, w którym dokonuje się kilkudziesięciu aborcji rocznie, w wyjątkowo trudnych wypadkach), kultury, krzyża, wolności mediów, moralności... Wspólną cechą tych obron jest wyolbrzymianie zagrożeń i przesadzona ocena własnych możliwości w (niepotrzebnej!) obronie Podstawowych Wartości. Hucpa i tyle. Może ktoś nie bez racji powiedzieć, że każda forma aktywizacji społecznej jest korzystna dla rozwoju społeczeństwa obywatelskiego. Chylę czoła przed tym argumentem, jednak popatrzmy na straty aktywizacji intelektualnie niepogłębionej, a emocjonalnie przesadzonej. „Obrońcy demokracji” popełniają wszystkie grzechy „obrońców narodu”. Demokracja, jak i naród, wymaga czujności, ale działaczom komitetów chodzi o danie upustu emocji przeciwko komuś, a nie o twórczą czy chociażby poprawną diagnozę rzeczywistości. Wzmożenie moralne zastępuje diagnozę, a poczucie, że wróg jest tylko jeden (PiS, a w innych przypadkach „państwo Tuska”, sekty, lewicowo-liberalne media, oszukańcza Państwowa Komisja Wyborcza etc.), zwalnia z myślenia. Liczą się niezłomność i hałas.
PiS nie walczy z demokracją, lecz wypełnia ją partyjną, sekciarską treścią. Tak zwane Komitety Obrony Demokracji robią właśnie to samo.