Szef MSW Joachim Brudziński, serdecznie wyrażający się o uczestnikach marszu ONR, tylko uwiarygodnił podnoszone od lat zarzuty o flircie PiS ze środowiskami nacjonalistycznymi.
Ale kiedy poprosić o konkretne przejawy tego flirtu, zaczynają się schody. Gdzieś prokuratura umorzyła śledztwo, gdzieś jakiś sąd patrzył przez palce na celtyckie krzyże, gdzieś były flagi ONR, a prezydent nie reagował (buczeniem?). Są jednak przykłady inne: policja zatrzymała, prokurator zadziałał, sąd skazał. Generalnie chodzi więc o klimat, nie o konkrety. Nie o to, że partia rządząca współpracuje z ONR czy podobnymi środowiskami, ale o to, że przedstawiciele PiS zestawiają ekstremizm prawicy z tym, co sami określają jako ekstremizm antypisowskiej opozycji, ten specyficzny ekstremizm „tłustych kotów”.
W ten sposób, po pierwsze, irytują opozycję, po drugie, dezawuują ją, po trzecie wreszcie – przedstawiają się jako obrońcy tych, którymi gardził pokonany w 2015 r. salon lub układ – czy jak tam nazwać partie i zwolenników głównego nurtu. Przy tym faktycznie mrugają okiem do narodowców, dowartościowując ich ruch, tak samo wydawałoby się ważny, jak silny obóz sprzeciwu budowany wokół PO. Współpracy z Ruchem Narodowym nie ma, ale budowanie przez PiS innej narracji wobec nacjonalistów jest.