W wyniku zmian w PKP dyżurni ruchu są co chwila obciążani dodatkowymi obowiązkami - powiedział szef związku dyżurnych ruchu Aleksander Motyka. W ocenie Leszka Miętka ze związku maszynistów do katastrofy nie doszłoby przy europejskich systemach bezpieczeństwa.

W poniedziałek na konferencji prasowej OPZZ w Warszawie Motyka zastrzegł, że o przyczynach katastrofy kolejowej pod Szczekocinami będą wypowiadać się prokuratura i Państwowa Komisja Badania Wypadków Kolejowych.

Podkreślił, że podstawowym zadaniem dyżurnego jest prowadzenie ruchu pociągów, ale w wyniku prowadzonej od kilkunastu lat restrukturyzacji PKP dodaje mu się obowiązków.

"Niestety, czasami nad bezpieczeństwem prym wiedzie ekonomia. Ten dyżurny bywa też konserwatorem, robotnikiem stacyjnym, a nawet sprzedaje bilety. Dyżurni ruchu są obciążeni pracą i dodatkowo im się jej dokłada, np. likwidując w ramach oszczędności stanowiska dwuosobowe na obciążonych ruchem liniach czy nie obsadzając dodatkowych stanowisk z powodu inwestycji na szlakach" - mówił Motyka.

Szef Związku Zawodowego Maszynistów Kolejowych w Polsce Leszek Miętek mówił podczas konferencji prasowej OPZZ, że "do tej katastrofy nie doszłoby, gdyby w polskich kolejach były nowoczesne systemy bezpieczeństwa, stosowane w większości krajów europejskich". Wymienił m.in. sygnalizację kabinową, która informuje maszynistę o tym, co się dzieje na linii i "nie toleruje błędów ludzkich, nie pozwoli na zlekceważenie sygnału stój czy zlekceważenie ograniczenia prędkości".

W ocenie Miętka do takich katastrof prowadzi też sytuacja na kolei i ignorowanie sygnałów o niebezpieczeństwie. Przypomniał, że po poprzednich katastrofach jego związek zgłaszał zaniedbania na kolei do prokuratury, jednak ta - jak mówił - nie podjęła działań w tej sprawie.

Miętek podkreślił, że załamał się system kształcenia kolejarzy, nie ma średnich szkół kolejowych, a firmy oferujące szkolenia chcą maksymalnie skrócić ich czas. "Zdarzają się firmy, w których szkolenie maszynisty trwa zaledwie 3 miesiące, choć zgodnie z ustaleniami zespołu ds. bezpieczeństwa transportu kolejowego, powinno to być minimum 1,5 roku" - powiedział.

Rzecznik związku zawodowego dyżurnych ruchu Grzegorz Herzyk powiedział w poniedziałek PAP, że "praca dyżurnego ruchu się zdewaluowała, tak że jest on tym dyżurnym przy okazji. Pełni tyle funkcji, że nieraz jego uwaga jest rozproszona, a nie skupiona tylko na prowadzeniu ruchu".

"Nigdy nie będzie tak, że kluczowym elementem bezpieczeństwa ruchu na szlaku kolejowym nie będzie człowiek. Jeżeli nawet urządzenia będą działały samoczynnie, to człowiek będzie je monitorował" - podkreślił Herzyk.

"Budzi wątpliwość to, że próbuje się szukać winnych wśród ludzi, a nie patrzy się na sprawę systemowo" - powiedział, odnosząc się do informacji o zatrzymaniu dyżurnych z posterunków, między którymi w sobotę doszło do katastrofy. "Sama decyzja o zatrzymaniu jest jakimś sygnałem" - dodał. "A jeżeli nawet któraś z tych osób będzie winna, to winne są też urządzenia, a dokładniej system" - podkreślił Herzyk.

Rzecznik związku dyżurnych powiedział, że zatrzymani kolejarze to ludzie tak samo dotknięci tragedią jak rodziny poszkodowanych. "To są ludzie, którzy przyszli do pracy, by dobrze ją wykonać" - podkreślił Herzyk.

Kolejowe związki i szef OPZZ złożyli kondolencje rodzinom ofiar oraz życzenia szybkiego powrotu do zdrowia poszkodowanym w wypadku osobom i ich bliskim.

W komunikacie przesłanym PAP kondolencje przekazała też Sekcja Krajowa Kolejarzy NSZZ "Solidarność". Związkowcy "S" apelują "o powstrzymanie się od przedwczesnych osądów oraz wskazywania winnych tej tragedii" przed zakończeniem prac przez komisję badająca wypadek.

W sobotę wieczorem w pobliżu Szczekocin k. Zawiercia - na zjeździe z Centralnej Magistrali Kolejowej w kierunku Krakowa - zderzyły się czołowo pociągi TLK "Brzechwa" z Przemyśla do Warszawy Wschodniej i Interregio "Jan Matejko" relacji Warszawa Wsch. - Kraków Główny. Pociąg Warszawa-Kraków wjechał na tor, po którym z przeciwnej strony poruszał się pociąg Przemyśl-Warszawa. Oba składy miały razem 11 wagonów. Zginęło 16 osób, a 57 zostało rannych.