Ursula
von der Leyen, dotychczasowa minister obrony narodowej Niemiec, pokieruje Komisją Europejską. Jej nominację zatwierdził wczoraj wieczorem europarlament. Zaważyło zaledwie dziewięć głosów. Mogły przesądzić te oddane przez PiS, który w ostatniej chwili zdecydował się poprzeć jej kandydaturę.
Decyzja w Warszawie zapadła po długim wahaniu i zabiegach Berlina. Według naszych
informacji tuż przed głosowaniem do premiera Mateusza Morawieckiego dzwoniła sama pretendentka. Rozmowę telefoniczną szef polskiego rządu odbył również z kanclerz Angelą Merkel. Ale obietnica zakończenia sporu o praworządność nie padła. Priorytety nowej szefowej Komisji nie pokrywają się z priorytetami Warszawy. Von der Leyen zapowiedziała wczoraj jeszcze ambitniejszą politykę klimatyczną i rozwój europejskiej współpracy obronnej – dwie rzeczy, na które polski rząd kręci nosem. Niemka zasygnalizowała jednak gotowość do kompromisu w kwestii relokacji migrantów.
Dla europosłów PiS Ursula von der Leyen na stanowisku szefowej
KE to mniejsze zło niż Frans Timmermans
Von der Leyen będzie pierwszą w historii
UE kobietą, która pokieruje Komisją Europejską. I drugim spośród 13 przewodniczących pochodzącym z Niemiec. Wczoraj jej kandydaturę zatwierdził Parlament Europejski głosami 383 euro posłów. O jej zwycięstwie przesądziło dziewięć głosów, bo liczyła się większość bezwzględna składu izby, a więc 374 głosy. 327 deputowanych było przeciw, od głosu wstrzymało się 22. – Staję w pokorze wobec rozmiaru zadania, jakie mnie czeka. Musimy działać razem – powiedziała po głosowaniu Niemka.
Kontrowersji wokół tej kandydatury nie brakowało zarówno na prawicy, jak i na lewicy. Zdzisław Krasnodębski z PiS mówi nam, że słyszał głosy krytyczne także wśród chadeków, w jej własnym obozie politycznym. Jak podkreśla, wczorajsze przemówienie von der Leyen było rozczarowujące, ale mimo to dano kredyt zaufania jej i przywódcom europejskim, którzy tę kandydaturę wysunęli.
– Trochę pod wpływem szantażu części mediów i sceny politycznej w swoim kraju i nie tylko, by nie zabiegać o głosy konserwatystów, starała się o poparcie głównie lewej strony sali. To przemówienie mogło być nieco bardziej wyważone – mówił.
Von der Leyen na stanowisku szefowej
KE to dla Polski mniejsze zło niż Frans Timmermans, twarz sporu o praworządność, którego nominację na najwyższe stanowisko w Brukseli rząd skutecznie zablokował. Niemka co prawda zapowiedziała „brak kompromisu”, jeśli chodzi o praworządność i ambitne cele klimatyczne, co nie ucieszyło eurodeputowanych PiS. Ale mówiła też o tym, że monitoring przestrzegania zasad państwa prawa będzie taki sam we wszystkich krajach członkowskich, a transformacja energetyczna musi być sprawiedliwa.
Kwestia praworządności była poruszana przez premiera Mateusza Morawieckiego w rozmowach zarówno z von der Leyen, jak i Angelą Merkel. Jak mówi nasz rozmówca w rządzie, polska strona rozumiała, że taka zapowiedź nie mogła paść z ust polityk ubiegającej się o najwyższe stanowisko w Brukseli, bo straciłaby poparcie lewicy. Dobrze odbierane są natomiast w Warszawie sygnały o tym, że każde państwo w sprawie praworządności będzie traktowane przez nią równo.
Von der Leyen odziedziczy po swoim poprzedniku Jean-Claudzie Junckerze gabinet na najwyższym, 13. piętrze budynku Berlaymont – siedzibie Komisji. Nowa lokatorka to oczywiście zmiany w samym sercu Brukseli. Dymisję złożył już krajan Niemki Martin Selmayr pełniący funkcję szefa brukselskiej służby cywilnej. Jak sam powiedział, odszedł m.in. dlatego, aby walczyć z zarzutami o „germanizację Komisji”.
Przed nową szefową KE teraz trudny okres kompletowania składu nowej Komisji – proces, w którym tradycyjnie najważniejszy urzędnik w Brukseli nie ma zbyt wiele do powiedzenia (współpracowników podsuwają państwa członkowskie). Von der Leyen chce, aby kobiety stanowiły połowę komisarzy. Więcej kobiet w Komisji pięć lat temu chciał również Jean-Claude Juncker, ale ostatecznie nie zdecydował się otwierać kadencji potyczkami personalnymi z członkami Unii.
Frakcja socjalistów naradzała się w sprawie poparcia dla Niemki do ostatniego momentu. Źródło w grupie przekazało nam, że większość skłaniała się ku von der Leyen. Leszek Miller z należącego do socjalistów SLD potwierdził te informacje. – Jej przemówienie zrobiło dobre wrażenie. Przez długi czas na stanowisko grupy rezonowały jej wewnętrzne porachunki w Niemczech z socjaldemokratami. Ale cała grupa nie może od nich zależeć – mówił DGP były premier.
Tak trudnej drogi na stanowisko nie miał żaden z 12 dotychczasowych przewodniczących KE. Powody kłopotów Niemki były co najmniej trzy. Po pierwsze, większość w izbie straciła rządząca od 40 lat koalicja chadeków i socjalistów i von der Leyen była zmuszona szukać sojuszników w innych politycznych obozach. Po drugie, von der Leyen nie była w gronie „spitzenkandidaten” wskazanym jeszcze przed wyborami, bo 28 szefów państw i rządów zignorowało tę zasadę, narażając się europarlamentowi. Po trzecie, kandydatka do najwyższego stanowiska w Brukseli powinna być politykiem najmniej nielubianym, a miała silną opozycję we własnym kraju – będącą w rządzie niemiecką socjaldemokrację. Ostatecznie niemieccy socjaliści nie poparli von der Leyen, co de facto oznacza spór pomiędzy koalicjantami w rządzie w Berlinie.