"Prezydent USA rozważył wszystkie za i przeciw. W końcu, co jest bardziej szkodliwe dla interesów Stanów Zjednoczonych: rurociąg czy napięcie z niezawodnym sojusznikiem? Wynik był chyba jasny" - pisze w czwartek "Seuedeutsche Zeitung" w kontekście decyzji USA o odstąpieniu od sankcji wobec Nord Stream 2.

"Oczywiście, to jeden ze sposobów zakończenia sporu - poddać się" - zauważa komentator "SZ" Hubert Wetzel. "Przynajmniej do tego sprowadza się decyzja prezydenta USA Joe Bidena: nienakładanie sankcji na spółkę Nord Stream 2 AG (...) z powodu nadrzędnego interesu bezpieczeństwa narodowego. Dla USA jest to polityczna porażka, a dla prezydenta Rosji Władimira Putina jest to niezwykłe zwycięstwo. Rurociąg ma zostać ukończony latem i będzie transportował gaz ziemny z Rosji do Niemiec".

Czy Biden mógł podjąć inną decyzję? "Tak, ale tylko za znaczną cenę" - konstatuje "SZ". "Objęcie spółki Nord Stream 2 AG sankcjami, czyli odcięcie jej i wszystkich jej partnerów biznesowych od amerykańskiego rynku finansowego, doprowadziłoby nie tylko do ogromnych wstrząsów w stosunkach z Moskwą, ale także do zaostrzenia konfliktu z Berlinem w sprawie gazociągu. Potencjalne szkody, wynikające z sankcji, mogły z łatwością przewyższyć korzyści" - zauważa publicysta.

Autor podkreśla też, że z perspektywy USA Nord Stream 2 "od początku był projektem trudnym politycznie. Z jednej strony wymiar geostrategiczny był oczywisty: im więcej gazu Rosja eksportuje do Europy, tym większa zależność od Moskwy. A jeśli gaz omija w drodze na zachód kraje tranzytowe, takie jak Polska i Ukraina, które nie ufają Rosji i postrzegają Rosję bardziej jako wroga niż partnera, kraje te tracą dochody i wpływy. Najważniejsze jest to, że rośnie znaczenie Rosji w Europie".

"To był powód, dla którego wszyscy prezydenci USA - od Baracka Obamy, przez Donalda Trumpa po Bidena - odrzucali budowę Nord Stream 2 przez ponad pół dekady" - pisze dziennik.

Z drugiej strony "Waszyngton zawsze borykał się z podstawowym problemem, który również miał wpływ na obecną decyzję: w budowę Nord Stream 2 zaangażowane jest nie tylko państwo, które w USA uważane jest za rywala, a czasem nawet przeciwnika: Rosja. Ale rurociąg jest budowany, przynajmniej pośrednio, także przez kraj, który Amerykanie wciąż zaliczają do swoich najwierniejszych przyjaciół: Niemcy".

Z tego powodu dla Waszyngtonu zawsze istniało niebezpieczeństwo, że sankcje przeciwko Nord Stream 2 wymierzone w Rosję jako przeciwnika, "uderzą w Niemcy jako sojusznika".

Demokrata Obama "poprzestał więc na słownej krytyce rurociągu. Z kolei republikanin Trump, który i tak widział w Niemczech raczej pasożyta niż partnera politycznego, chętnie pozwolił, by Kongres i amerykanski ambasador w Niemczech Richard Grenell popchnęli go do grożenia karą".

Prezydent Biden, który "mocno wierzy w wartość sojuszy takich jak NATO i UE, a także uważa Chiny za większe strategiczne wyzwanie dla Zachodu niż Rosja, teraz dokonuje kolejnego zwrotu". Biden "doszedł do całkiem realistycznego wniosku, że jedynym sposobem na zapobieżenie rychłemu ukończeniu Nord Stream 2 byłoby nałożenie ogromnych sankcji na rurociąg po niemieckiej stronie. Nie chce poddawać testowi wytrzymałości relacji niemiecko-amerykańskich, które już tak bardzo ucierpiały pod rządami Trumpa - to nadrzędny interes bezpieczeństwa narodowego, na który powołuje się Biały Dom, by uniknąć sankcji wobec Nord Stream 2 AG" - podkreśla Wetzel.

Powściągliwość Bidena "raczej nie zostanie odebrana dobrze w Kongresie, zwłaszcza wśród Republikanów (...). Niektórzy parlamentarzyści już wyrazili ostrą krytykę tej decyzji. (...) Z drugiej strony, polityka zagraniczna w USA jest domeną prezydenta. A jakie są priorytety Bidena, teraz już wiemy" - podsumowuje "Seuedeutsche Zeitung".