O budowaniu partnerskich stosunków z Rosją, aktywnej polityce historycznej i obronie polskich interesów gospodarczych - mówi w wywiadzie dla PAP prezes PiS Jarosław Kaczyński. Deklaruje, że jeśli PiS dojdzie do władzy, Erika Steinbach zostanie uznana za persona non grata.

Mam zobowiązania wobec brata i przyjaciół, którzy zginęli w katastrofie - tak lider PiS odpowiedział na pytanie czy jako premier będzie chodził pod Pałac Prezydencki w miesięcznice katastrofy smoleńskiej.

Jeśli PiS utworzy rząd po wyborach, jakiej polityki możemy spodziewać się np. w stosunkach z Rosją? Wiele osób obawia się zaostrzenia kursu.

Jarosław Kaczyński: Wracamy do poważnej, ale jednocześnie wstrzemięźliwej polityki, którą prowadziliśmy. Oczywiście jest sprawa katastrofy smoleńskiej i będzie przez nas wyjaśniana.

Polska powinna mieć kiedyś partnerskie stosunki z Rosją, ale musimy sobie na to zapracować - wewnętrzną pracą, umacniając Polskę, umacniając polskie siły zbrojne i naszą pozycje.

Jest czystą dziecinadą sądzić, że Rosja ma interes w tworzeniu partnerskich stosunków z Polską, póki nie mamy odpowiedniego ciężaru gatunkowego. Polska musi mieć silną pozycję na Wschodzie, w krajach, które interesują Rosję. To dałoby nam mocną pozycję na Zachodzie, także w Waszyngtonie. Wtedy oczywiście Rosjanie będą z nami rozmawiać po partnersku. Wszystko jedno czy to będzie Rosja putinowska, czy jakaś inna.

W swojej najnowszej książce "Polska naszych marzeń" pisze pan, że kanclerz Niemiec Angela Merkel chce "może miękkiego, ale podporządkowania" Polski Niemcom. Czy takie słowa - może już niedługo premiera Polski - nie zaszkodzą naszym stosunkom z Niemcami?

J.K.: Wręcz przeciwnie, nie tylko nie zaszkodzą, ale poinformują panią Merkel, że czasy takich możliwości się skończyły. Bardzo dobrze, żeby to wiedziała.

A co to jest to "miękkie podporządkowanie"?

J.K.: Jeżeli Niemcy są gotowe zablokować nam port, to co to znaczy? Każde normalne państwo by o to zrobiło gigantyczny raban. Gdzie jest nasz sprzeciw, gdzie są zdecydowane kroki prawne?

Pan by wytoczył proces?

J.K. Oczywiście. Jeśli obejmiemy rząd, jasno powiemy: kochani, nie zgadzamy się na takie rzeczy, nie zgadzamy się na ten sposób traktowania. Proszę nas nie poklepywać po plecach, bo nam na tym nie zależy. Chcemy bronić swoich interesów. Wy chcecie, żeby Rostock był największym portem na Bałtyku, my chcemy, żeby największym portem był Szczecin i zrobimy wszystko, żeby był.

W swojej książce napisał pan też, że Polska w niedostateczny sposób przypomina zbrodnie dokonane w naszym kraju przez nazistowskie Niemcy.

J.K.: Powinniśmy podjąć aktywną politykę historyczną. Przypominać, jak to było naprawdę - że nie było żadnych polskich obozów koncentracyjnych, tylko niemieckie, nazistowskie. Musimy to przy różnych okazjach podnosić. Musi powstać Muzeum Ziem Zachodnich, Muzeum Zbrodni Niemieckich w Polsce - najlepiej w Poznaniu.

Musimy traktować to jako atut moralny. Żydzi z takiego atutu moralnego zrobili sobie olbrzymią siłę, a my zamiast to robić, sami zaczęliśmy się bić w piersi. Musimy pewne sprawy stawiać zdecydowanie. Pani Erika Steinbach nie powinna być wpuszczana do Polski, skoro zachowuje się tak, jak się zachowuje.

Chce pan wprowadzić jakieś sankcje wobec szefowej Związku Wypędzonych?

J.K.: Granica jest otwarta, ale istnieje instytucja persona non grata.

Jeśli obejmiecie rząd, Steinbach zostanie uznana za taką osobę?

J.K.: Oczywiście, że tak. Osoba, która się tak zachowuje, nie powinna być wpuszczana do Polski. Trzeba zdecydowanie pokazać - jesteśmy za jak najlepszymi stosunkami polsko-niemieckimi, ale jednak na warunkach przyzwoitości, także przyzwoitości historycznej.

Z Kancelarii Prezydenta słychać, że misję tworzenia rządu może otrzymać polityk, który będzie miał szansę na zbudowanie większości parlamentarnej. Nie będziecie mieli pretensji do prezydenta, jeśli PiS zwycięży, a on powierzy misję tworzenia rządu innemu ugrupowaniu?

J.K.: Nie będzie takich pretensji. Prezydent ma takie prawo. Zdajemy sobie sprawę, że prezydent Bronisław Komorowski, jeżeli nie będzie miał bezwzględnej konieczności powierzenia misji nam, będzie szukał innych możliwości.

Zadeklarował pan współpracę z prezydentem oraz to, że jako premier rozdzieli pan sferę uczuć osobistych od oficjalnych. Ale jednocześnie mówi pan, że Bronisław Komorowski powinien znaleźć się poza polityką, choćby za słowa dotyczące Lecha Kaczyńskiego po wydarzeniach w Gruzji. Czy to się ze sobą nie kłóci?

J.K.: Nie kłóci się. Uważam, że gdyby w Polsce była dojrzała demokracja, polityk, który by coś takiego powiedział, już by się polityką nie zajmował. W Polsce, gdzie nie ma w istocie kontroli mediów, jest jak jest. Gdzie indziej polityk, który byłby takim obciążeniem dla swojej partii, musiałby odejść. Demokracja wyrasta też z kultury rycerskiej, gdzie odpowiada się za coś, co się robi.

Możemy się spodziewać, że jako premier będzie pan chodził na posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego?

J.K.: Po pierwsze RBN jest instytucją o charakterze całkowicie fasadowym. Jeżeli Rada by coś rzeczywiście poważnego znaczyła, to wtedy tak.

A jako premier będzie pan chodził pod Pałac Prezydencki w miesięcznice katastrofy smoleńskiej? Czy nie uważa pan, że niektórzy mogą źle odebrać to, że urzędujący premier składa wieńce pod Pałacem Prezydenckim?

J.K.: Mam zobowiązania wobec mojego brata. Mam zobowiązanie wobec moich przyjaciół, którzy tam zginęli. Mam i czuję zobowiązanie wobec tych wszystkich ludzi, którzy stracili życie w tej tragicznej katastrofie. Nasze comiesięczne uroczystości to jest wypełnianie tego zobowiązania.

Jako premier wziąłby pan udział w oficjalnych uroczystościach rocznicowych katastrofy wspólnie z prezydentem?

J.K.: Jeżeli prezydent będzie gotów brać udział w rzeczywiście dużej rocznicy tego wydarzenia, to będę się z tego cieszył. My będziemy chcieli urządzić rocznicę, na którą to tragiczne wydarzenie zasługuje.

PiS mówi o odpowiedzialności poszczególnych osób za katastrofę smoleńską. O co konkretnie chodzi? Chcecie postawić kogoś przed Trybunałem Stanu?

J.K.: Jestem zdecydowanym przeciwnikiem Trybunału Stanu, bo to jest instytucja abolicyjna i nikogo przed TS nie postawimy. Sprawa katastrofy smoleńskiej, to jest sprawa, którą - jeżeli będziemy mieli większość w parlamencie - postaramy się wyjaśnić do końca, bo to jest obowiązek Polski wobec tych, którzy zginęli.

Z pana dotychczasowych wypowiedzi wynika, że jeśli wygracie, to możliwa jest jedynie koalicja PiS-PSL, tak?

J.K.: Liczę, że wygramy tak, by samodzielnie stworzyć rząd. PiS ma zdolność koalicyjną. Ale o ewentualnych koalicjach rozmawia się po, a nie przed wyborami.

Politycy PiS mówią, że w PO są osoby, z którymi współpraca byłaby możliwa. Może mogłaby powstać koalicja PiS i części PO?

J.K.: Ja nie znam takich polityków PO. Być może o Platformie czegoś nie wiem...

Czy do rządu mogą wejść pozapartyjni eksperci? Które resorty mogliby objąć?

J.K.: Na naszych listach znalazło się bardzo wielu ekspertów. Mam nadzieję, że będą w przyszłym klubie PiS.

Jan Rokita poparł ostatnio kandydatkę PiS do Senatu Zuzannę Kurtykę. Widziałby go pan w swoim rządzie?

J.K.: Zobaczymy. Po pierwsze to jest kwestia jego decyzji. Przecież deklaruje twardo, że nie ma zamiaru zajmować się polityką. Po drugie to sprawa naszego zapotrzebowania. Niczego z góry tu nie wykluczam, ale też nie zakładam.

A Ludwik Dorn?

J.K.: Ludwik Dorn jest "przyjacielem ludu PiS-owskiego". Jeżeli zdecyduje się zmienić tę formułę, to oczywiście można brać to pod uwagę. Na pewno warto, by był w Sejmie.

A może prof. Jadwiga Staniszkis, która popiera PiS, mogłaby wejść do polityki?

J.K. Jako doradca - jak najbardziej. To wybitny intelekt. O ile by się tylko zgodziła zostać doradcą premiera, byłbym bardzo rad. To byłoby i pożyteczne, i miłe.

Podtrzymuje pan swoją deklarację, że "swoje pieniądze i pieniądze Polaków powierzyłby prof. Zycie Gilowskiej"?

J.K.: Z całą pewnością. Bardzo poprawiła stan polskich finansów publicznych, kiedy była ministrem finansów. Obecny minister Jacek Rostowski, głosząc oszczędzanie i nie stosując pakietu antykryzysowego, zadłużył kraj na dodatkowe 300 miliardów złotych. Rostowskiemu nie powierzyłbym nawet złotówki.

Co konkretnie zrobi minister finansów PiS, aby zbilansować budżet państwa? Banki powinny drżeć ze strachu przed zwycięstwem PiS?

J.K.: Nie wiemy, jaki jest naprawdę stan finansów publicznych. Powiem to co już wielokrotnie powtarzałem - nigdy nie będziemy sięgać do płytkich kieszeni Polaków. Podatek bankowy, czy opodatkowanie supermarketów, likwidacja gabinetów politycznych w ministerstwach i samorządach to są sposoby na zbilansowanie budżetu.

Ale czy opodatkowanie banków i supermarketów nie odbije się na klientach?

J.K.: Nie odbije się. Akurat w tych dwóch dziedzinach w Polsce jest konkurencyjny rynek. Ani banki, ani supermarkety nie są w stanie przenieść kosztów na klientów, bo zaczną ich tracić. Zawsze można wycofać pieniądze z banku i ulokować je w innym czy zacząć chodzić do innego supermarketu.

Janusz Palikot powinien obawiać się dojścia PiS do władzy?

J.K.: Jego działania to degradacja polityki, debaty publicznej. Głos na PO to głos na wicepremiera Palikota. Jestem przekonany, ze Polacy na to nie pozwolą.

Do wyborów PiS idzie bez wielu polityków, którzy przeszli do PJN. Czy widzi pan szansę na powrót Pawła Kowala czy Adama Bielana do PiS lub do rządu tworzonego przez pańską partię?

J.K.: Na jakiej zasadzie partia może nagradzać ludzi, którzy jej zaszkodzili? To oznaczałoby, że każdy, kto chce zrobić karierę, powinien zacząć nam szkodzić.

Dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiali Anna Staszkiewicz-Piekut i Tomasz Grodecki.