Niniejszy tekst będzie przykładem opisanej przez Davida Graebera pracy bez sensu. Bez sensu jest to, że ten tekst piszę, czyli pracuję. Bez sensu będzie praca redaktorów gazety, jeśli tekst zostanie wydrukowany. Bez sensu będzie czas, który czytelnicy poświęcą na jego czytanie. Ostatecznie jednak pojęcie sensu wyznaczają wjakimś zakresie nasze wybory oraz wierność zasadom. Dlatego pomimo prawdopodobnego bezsensu jednak ten tekst napiszę.
Przejdźmy do rzeczy. Pytanie, jakie stawiam wtym tekście, brzmi: wjakim terminie pracodawca powinien wypłacić pracownikowi ekwiwalent urlopowy. Abezsens mojej pracy polega na tym, że sprawę rozstrzygnął Sąd Najwyższy, twierdząc, że: „zprzepisu art. 171 § par. 1 KP wsposób niebudzący wątpliwości można wywieść, że prawo do ekwiwalentu staje się wymagalne zdniem rozwiązania (wygaśnięcia) stosunku pracy. Zdarzenie to należy postrzegać jako «oznaczenie» terminu wrozumieniu art. 455 KC” (wyrok z1 marca 2017 r., sygn. akt II BP 11/15).
Skoro tak, to oczym pisać? Rzecz wtym, że sprawa może jednak wątpliwości budzić, idoceniając rozumowanie SN, postrzegam je tylko jako jedno zracjonalnych, ale nie jedyne. Mało tego, być może jest ono mniej trafne niż inne.
Skazani na łamanie prawa
Zanim przejdziemy do analizy problemu, warto wspomnieć, że powyższy wyrok skazuje bardzo liczną grupę pracodawców, amoże nawet większość, na naruszanie prawa. Powyższe wynika zdwóch powodów. Po pierwsze, znakomita większość pracodawców nie zajmuje się obliczaniem ekwiwalentów urlopowych. Nie robi tego ani samodzielnie (ja np. bym nie potrafił), ani poprzez swoje wewnętrzne służby. Robią to najczęściej podmioty zewnętrzne, co jest wpełni racjonalne, zwłaszcza dla małych pracodawców. Przypomnijmy zarazem, że sektor małych przedsiębiorstw to kilka milionów pracowników. Jednak „duzi” pracodawcy także outcoursują usługi kadrowe, wimię podziału kompetencji. Rzecz wtym, że wprzypadku zwolnień dyscyplinarnych lub odejść bez wypowiedzenia dokonywanych przez pracowników wyliczenie ekwiwalentu na dzień ustania zatrudnienia jest po prostu technicznie niemożliwe. Jest jednak idrugi powód. Równie niemożliwe, bądź co najmniej bardzo utrudnione, jest wyliczenie wysokości ekwiwalentu wprzypadku ustania zatrudnienia na skutek wypowiedzenia. Rzecz wtym, że do ostatniego dnia trwania stosunku pracy mogą zachodzić zdarzenia, mające wpływ na ustalenie wysokości należności. Powyższe dotyczy okresów niezdolności do pracy lub przesłanek mających wpływ na składniki ruchome. Dlatego nie zawsze da się ustalić „zgóry”, jaka będzie wysokość ekwiwalentu.
Na marginesie dodam, że wykładnia SN jest dla pracodawców po prostu źródłem dodatkowych kosztów związanych z tym, że do uporządkowanej współpracy z firmą zajmującą się płacami dochodzi czynność nietypowa, wymagającą dodatkowego nakładu czasu i kosztów o nieproporcjonalnie małym znaczeniu społecznym. Powyższe wywody nie mają oczywiście znaczenia prawnego –Sąd Najwyższy ma rację inie jest jego winą, że prawo jest nieracjonalne. Mimo to warto jednak mieć powyższe okoliczności na względzie. Jeśli bowiem wykładnia prowadzi do tego, że prawo jest albo całkowicie niewykonywalne (przypadek gdy pracownik rozwiązuje umowę bez wypowiedzenia), albo bardzo trudno wykonywalne (pozostałe przypadki), to jest to jednak ważnym argumentem wtedy, gdy przepis pozostawia pole do interpretacji.
Po co i dlaczego
W tym miejscu dochodzimy do treści przepisu, który –w moim przekonaniu –niczego nie przesądza. Przypomnijmy, że zart. 171 par. 1 k.p. wynika jedynie tyle, że wprzypadku niewykorzystania przysługującego urlopu wcałości lub wczęści zpowodu rozwiązania lub wygaśnięcia stosunku pracy pracownikowi przysługuje ekwiwalent pieniężny.
Z przepisu nie wynika, kiedy należy go wypłacić. Co więcej, przepis nie posługuje się nawet zwrotem (którego podświadomie używamy wdyskusji prawniczej), że „pracownik nabywa prawo do ekwiwalentu”, choć niewątpliwie oto chodzi.
Mniejsza jednak oto. Kluczowe pytanie brzmi bowiem, od kiedy ów ekwiwalent przysługuje. Na powyższe pytanie możemy odpowiedzieć wmoim przekonaniu dopiero wtedy, kiedy ustalimy, czym wogóle ekwiwalent jest, aprecyzyjnie, dlaczego wogóle byłemu pracownikowi przysługuje.
Zacznijmy od spostrzeżenia, że ekwiwalent nie jest sankcją, atym bardziej karą (czyli bardziej kwalifikowaną sankcją). Nie jest też odszkodowaniem. Innymi słowy, nie należy się pracownikowi zpowodu naruszenia prawa. Askoro tak, to uzasadnione jest twierdzenie, że ekwiwalent ma wypełnić tę samą funkcję, której nie zrealizowano poprzez udzielenie urlopu płatnego (uściślimy to później).
Powyższe nakazuje postawić pytanie o społeczne uzasadnienie instytucji urlopów płatnych. Odpowiadając na nie, warto przypomnieć, że prawo do płatnego urlop wypoczynkowego to prawo konstytucyjne, a jeśli uwzględnić szerszy aspekt normatywny –jest to prawo człowieka. Przypomnijmy zarazem, że prawo do urlopu płatnego uregulowane jest w europejskiej dyrektywie 2003/88/WE (z 4 listopada 2003 r. dotyczącej niektórych aspektów organizacji czasu pracy; Dz.Urz.UE L 299 z 18 listopada 2003 r., s. 9–19), której celem jest ochrona życia i zdrowia. Z powyższego wynika, że właśnie ochrona tych wartości jest jednym z podstawowych celów płatnego urlopu wypoczynkowego. Z tego zresztą powodu urlop jest płatny, albowiem –realistycznie rzecz ujmując –w przypadku urlopów bezpłatnych nikt by z owego prawa nie korzystał. Innymi słowy: państwo –za pomocą środków pracodawcy –zapewnia człowiekowi warunki do realnego wypoczynku, aw konsekwencji stwarza podstawę do faktycznej realizacji przez pracownika prawa człowieka do ochrony zdrowia. Pracodawca zatem nie dość, że zapewnia czas wolny to jeszcze zabezpiecza środki finansowe. Izapewne jest też tak, że płatny urlop wypoczynkowy realizuje także inne prawa człowieka, wtym wszczególności ochrony rodziny.
Ze wspomnianych wyżej powodów coroczne udzielenie urlopu jest ustawowym obowiązkiem pracodawcy –czego w zasadzie nikt w Polsce nie przestrzega, pomimo jednoznacznej regulacji ustawowej. A dzieje się tak dlatego, że myślenie o urlopie „sprywatyzowano”, sprowadzając je do prywatnego prawa pracownika, nie widząc kontekstu społecznego. Z tego także powodu pracownik w czasie urlopu nie ma prawa wykonywać pracy zarobkowej, a co najmniej takiej, która przeczy sensowi wypoczynku lub ochrony życia rodzinnego. Nie po to państwo obciąża pracodawcę obowiązkiem płacenia wynagrodzenia pomimo niewykonywania pracy, żeby pracownik wrócił z urlopu bardziej zmęczony niż był przed jego rozpoczęciem. Jednak ten –w moim przekonaniu logiczny –wniosek być może powinienem pominąć, mając wpamięci falę krytyki, jaka spotykała mnie za głoszenie tego poglądu wczasie, gdy forsowałem to rozwiązanie wtrakcie prac wkomisji kodyfikacyjnej.
Ta sama funkcja
Wróćmy do głównego wątku. Rzecz w tym, że skoro Konstytucja RP oraz art. 31 Karty praw podstawowych Unii Europejskiej nakazują zapewnić człowiekowi środki w postaci wynagrodzenia urlopowego po to, aby realnie wypoczął, to funkcja ekwiwalentu musi być taka sama. Innymi słowy, ekwiwalent nie jest rekompensatą za to, że człowiek jest narażony na utratę zdrowia i życia z powodu braku odpoczynku, bo zdrowia kupić się nie da. Ekwiwalent jest po to, aby zapewnić człowiekowi możliwość efektywnego wypoczynku poprzez zapewnienie bezpieczeństwa socjalnego. Innymi słowy, pracownik otrzymuje środki, by móc zorganizować sobie odpoczynek samodzielnie –mimo że nie jest już zatrudniony. Ztego zresztą powodu wtrakcie prac wspomnianej już wyżej komisji kodyfikacyjnej szukaliśmy rozwiązań, dzięki którym środki zekwiwalentu wprzypadku zmiany zatrudnienia przechodziłyby na kolejnego pracodawcę, aby ten doprowadził do urlopu wnaturze, choć ostatecznie ten trudny zamiar się nie powiódł. Zwłaszcza że otoczenie społeczne jest zainteresowane „kasą”, anie zdrowiem, więc ten, który chce wymusić wnaturze urlop, musi być komunistą, zwłaszcza woczach środowiska naukowego. Piszę otym oczywiście zsarkazmem.
Wróćmy jednak do wykładni art. 171 k.p. Wniosek bowiem –jak już wskazałem – jest taki, że funkcja ekwiwalentu urlopowego jest dokładnie taka sama jak funkcja wynagrodzenia urlopowego. A skoro tak, to mamy pełne prawo dokonać takiej wykładni, zgodnie z którą termin wypłaty ekwiwalentu jest taki sam jak termin wypłaty wynagrodzenia urlopowego. Tymczasem to ostatnie z reguły płaci się „z dołu” –i to już po wykorzystaniu urlopu. A wobec tego nie ma powodów, aby ekwiwalent urlopowy płacić „z góry”. Innymi słowy, skoro termin wypłaty wynagrodzenia urlopowego nie ma związku z nabyciem prawa do urlopu, a nawet z terminem jego wykorzystania, to nie musi być związku między ustaniem stosunku pracy a terminem wypłaty ekwiwalentu urlopowego. Nie ma zresztą sensu sytuacja, w której pracownikowi korzystającemu do ostatniego dnia zatrudnienia z urlopu wypoczynkowego, wypłacamy wynagrodzenie urlopowe np. 10. dnia następnego miesiąca, a ekwiwalent –natychmiast.
Tym samym wróciliśmy do art. 455 k.c., który był punktem wyjścia dla rozumowania SN, tyle że wyciągam z niego inny wniosek. Przypomnijmy, że zgodnie z powyższym przepisem, jeżeli termin spełnienia świadczenia nie jest oznaczony ani nie wynika z właściwości zobowiązania, świadczenie powinno być spełnione niezwłocznie po wezwaniu dłużnika do wykonania. Rzecz w tym, że –nawet jeśli przyjąć, że art. 455 k.c. ma tu w ogóle zastosowanie –to ekwiwalent urlopowy ma wmoim przekonaniu „właściwość”, októrej mowa wtym przepisie (o czym starałem się wyżej napisać). Tym samym termin jego wypłaty powinien być taki jak termin wypłaty wynagrodzenia urlopowego.
Wyznaczony przez regulacje
Reasumując, postrzegam wyrok SN jako nieoczywisty już ztego powodu, że przy nieoczywistej wykładni literalnej art. 171 k.p. analiza systemowa oraz analiza treści art. 455 k.c. prowadzą wmoim przekonaniu do wykładni zupełnie odmiennej.
To jednak nie koniec polemiki. Przejdźmy bowiem teraz na jeszcze głębszy poziom wykładni, z którym –nie mam wątpliwości –czytelnik sobie poradzi. Rzecz w tym, że –co jedynie zamarkowałem –zastosowanie art. 455 k.c. nie jest wcale jednoznaczne. Powyższy przepis zawarty jest bowiem w tej części kodeksu cywilnego, która dotyczy zobowiązań. Tymczasem można w mojej opinii przekonująco argumentować, że prawo urlopowe, jako prawo człowieka, jest prawem ustawowym, którego niewykonanie jest deliktem. Tym samym termin wypłaty świadczeń określają przepisy, a nie umowa. Za powyższym przemawia zresztą nie tylko to, że prawo do urlopu jest określone w konstytucji, aktach prawa międzynarodowego oraz wprost w kodeksie pracy. Przemawia za tym także treść art. 281 par. pkt 1 k.p., z którego wynika, że niewypłacenie wynagrodzeń i świadczeń w terminie jest wykroczeniem, czyli czynem zabronionym. Zatem –jak już wskazałem –termin wypłaty wynagrodzenia jest wyznaczony przez prawo (kodeks pracy lub regulamin pracy), a nie przez umowę. Co więcej, nawet ustalenie terminu w umowie o pracę trzeba postrzegać jako formę doprecyzowania ustawy, a nie jako akt kontraktowy. A skoro tak, to można przyjąć, że wspomniany wyżej przepis wysyła –choć jedynie pośrednio –sygnał, że także termin wypłaty świadczeń powinien być określony co do zasady prawem zakładowym.
Nie rozwijajmy jednak dalej tego wątku, albowiem wskazuję na niego jedynie pomocniczo. Jak bowiem starałem się wskazać –nawet przy przyjęciu, że w sprawie ma zastosowanie art. 455 k.c. –istnieją poważne argumenty za tym, że termin wypłaty ekwiwalentu urlopowego nie zbiega się zdatą ustania zatrudnienia. Co więcej, taka wykładnia wyjaśnia zarazem, dlaczego kodeks wart. 171 k.p. nie wskazuje terminu wypłaty świadczenia, anawet nie używa zwrotu „prawo” (co oczywiście nie oznacza, że pracownik prawa nie nabywa). Ostatecznie jednak wmoim przekonaniu termin ten nie powinien być późniejszy niż termin wypłaty wynagrodzenia urlopowego, czyli świadczenia nazywanego wynagrodzeniem, aspełniającego tę samą funkcję co ekwiwalent.
Wróćmy więc na koniec do zakreślonego wyżej tła racjonalności pisania tego tekstu, wkontekście cytowanego wyżej wyroku. Przypomnę, że SN uznał sprawę za oczywistą, choć moim zdaniem zaprezentował tylko jedną zmożliwych interpretacji. Wmoim przekonaniu mniej racjonalną isłabiej uzasadnioną niż zaprezentowana wtym tekście. Jak więc poradzić sobie zkategorycznością wyroku? Wydaje mi się, że trzeba to uczynić zpełnym szacunkiem dla Sądu Najwyższego. Nie mam bowiem wątpliwości, że SN wnajlepszej intencji chciał przeciąć wątpliwości istąd użył tak kategorycznego zwrotu. Ale też nie mam wątpliwości co do tego, że SN jest otwarty na argumenty. Zwłaszcza że całkowicie podzielam pogląd tego sądu, iż termin wypłaty musi wynikać zprawa, anie zwezwania do zapłaty. Różnimy się jedynie wsprawie ustalenia terminu.
Dlatego mając powyższe na uwadze, zachęcam inspektorów Państwowej Inspekcji Pracy do nieco większej wyrozumiałości dla pracodawców, albowiem zaprezentowana tu wykładnia chroni zarazem prawa pracownicze, jak iracjonalne prawa pracodawców. Zwłaszcza że PIP sama jest pracodawcą, istosując wykładnię SN, wcześniej czy później złamie prawo.