Eksperci zastanawiają się, jak zmieni się polityka zagraniczna Izraela pod rządami nowego-starego przywódcy Binjamina Netanjahu. Sytuacja na świecie wygląda dziś zupełnie inaczej niż w 2021 r., kiedy egzotyczna koalicja Naftalego Bennetta i Ja’ira Lapida odsunęła go od władzy.
Mówimy o najbardziej prawicowym i ekstremistycznym rządzie od momentu powstania państwa Izrael. To pierwszy raz, kiedy wszystkie partie wchodzące w jego skład znajdują się po prawej stronie sceny politycznej.
Nie będzie w nim ani jednego ugrupowania, które przesunęłoby debatę nieco bardziej na lewo od Netanjahu. Z pewnością wpłynie to na decyzje podejmowane przez rząd „Bibiego”. Mamy więc w tej sytuacji dwie możliwości. Pierwsza z nich zakłada, że Netanjahu jest świadomy - jestem przekonany, że faktycznie tak jest - jak trudno będzie mu rządzić z tak ekstremistycznym programem. Zniszczyłoby to relacje Izraela z co najmniej połową świata. Wzmocniłoby także napięcia z Palestyńczykami, być może doprowadzając do zaognienia konfliktu. Gorszego niż ten, który wybuchł po zamieszkach na Wzgórzu Świątynnym (wiosną 2021 r. doprowadziły do dwutygodniowej wojny między Izraelem a Hamasem - red.). Zarazem Netanjahu może zwyczajnie zaakceptować plany i żądania swoich partnerów ze skrajnej prawicy. Mam jednak nadzieję, że zachowa się jak odpowiedzialny, dorosły człowiek. Będzie rządził zgodnie z prawicową agendą, ale daleką ekstremizmowi. Wówczas będziemy mogli utrzymać dobre relacje z Europą, ze Stanami Zjednoczonymi, a nawet próbować łagodzić sytuację z Palestyńczykami.
Sojusz między Moskwą a Teheranem - głównym przeciwnikiem państwa żydowskiego - się zacieśnia. Iran przyznał, że wysyłał Rosji broń do walki z Ukrainą. Według Kijowa Rosjanie mieli otrzymać nawet 2,4 tys. dronów. Ukraińcy przekonują, że współpraca ta zagraża bezpieczeństwu Izraela. Czy to oznacza, że rząd „Bibiego” zerwie z polityką neutralności swoich poprzedników i opowie się po stronie Ukrainy?
To jeden z możliwych scenariuszy. Przede wszystkim dlatego, że to, co dzisiaj obserwujemy, nie jest już regionalną wojną pomiędzy Rosją a Ukrainą. Mamy do czynienia z wojną o skali globalnej. Po jednej stronie znajduje się koalicja Rosji, Iranu, Chin i Korei Północnej. Po drugiej stoją Stany Zjednoczone, państwa NATO i Unii Europejskiej, a także wiele innych graczy demokratycznego świata, jak np. Japonia. Jeśli zajdzie taka potrzeba, Indie zapewne również staną po stronie Amerykanów. Jest to więc w gruncie rzeczy wojna, która stwarza wiele napięć nie tylko w Ukrainie, Rosji i ich bezpośrednim sąsiedztwie. Ona się rozszerza. Czy w związku z tym Netanjahu zacznie podejmować jakieś konkretne działania? Trudno powiedzieć. Decyzja o zaangażowaniu w ten konflikt nie będzie prosta. Moskwa faktycznie współpracuje coraz mocniej z Teheranem, który jest naszym wrogiem. Ale należy pamiętać, że działa również w sojuszu np. z Chinami, z którymi Izrael utrzymuje stosunki dyplomatyczne. Nie jest powiedziane, że dla Netanjahu i przyszłego rządu kwestia Iranu będzie więc katalizatorem. Tak naprawdę mogę się tylko domyślać, że stosunek nowej administracji wobec Ukrainy nie będzie różnił się drastycznie od polityki poprzedniej administracji. Myślę, że Netanjahu mógłby zaangażować się w mediację między stronami. To byłaby całkiem dobra rola dla niego. Zachowałby neutralność i pomógł doprowadzić do zakończenia wojny. To według mnie najlepszy sposób, by jego rząd faktycznie się w obecnej sytuacji przydał. Netanjahu może bowiem wiele wnieść. Byłby niezłym mediatorem, ponieważ utrzymuje bardzo dobre stosunki zarówno z Władimirem Putinem, jak i prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim. Jeśli do mediacji nie dojdzie, Netanjahu najprawdopodobniej nie zerwie stosunków z Kremlem. Kijów nadal będzie otrzymywał wsparcie od Izraela, ale w takiej samej formie jak dotychczas, skupionej wokół pomocy humanitarnej. Być może rząd „Bibiego” zdecyduje się także na niewielkie wsparcie obronne. Nie sądzę jednak, by zmiana postawy Izraela okazała się znacząca.
Wspominał pan, że nową koalicję Netanjahu zbuduje najprawdopodobniej z partiami skrajnej prawicy. Niewiele wiadomo na temat ich stanowiska w sprawie toczącej się w Ukrainie wojny. Czy spodziewa się pan, że ugrupowania te będą próbowały wpływać na izraelską politykę w tym zakresie?
Kampania wyborcza trwała około dwóch miesięcy. Z tego co pamiętam, skrajna prawica nie wspomniała w jej trakcie ani słowem o Ukrainie. Owszem, Żydzi w Izraelu są zaniepokojeni toczącą się wojną, ponieważ społeczność żydowska funkcjonuje zarówno w Rosji, jak i w Ukrainie. My - Izraelczycy - szukamy sposobu na poprawienie sytuacji Żydów w obu tych państwach. Nie można przy tym zapominać, że na całą tę sytuację nakładają się niedawne napięcia z Putinem, który chce doprowadzić do zamknięcia działającej w Moskwie bardzo ważnej organizacji żydowskiej (rosyjskiego oddziału Agencji Żydowskiej - red.). Radykałowie z pewnością będą mieli więc zdanie na temat sytuacji Żydów w Rosji i w Ukrainie. Nie sądzę jednak, by zajęli jakiekolwiek stanowisko w sprawie słuszności izraelskiej polityki zagranicznej, w tym wspierania którejkolwiek ze stron. ©℗
Rozmawiała Karolina Wójcicka