Polska pokonała w Tokio Koreę Południową 3:2 (12:25, 25:17, 25:18, 22:25, 17:15) w sobotnim meczu mistrzostw świata siatkarek. To był pierwszy występ podopiecznych trenera Jerzego Matlaka w drugiej rundzie turnieju.

To było jedno z najbardziej dramatycznych spotkań w wykonaniu polskich siatkarek. Wygrana nad Koreą oznacza, że brązowe medalistki mistrzostw Europy zachowały realne szanse na awans do półfinału.

Początek spotkania nie zapowiadał szczęśliwego zakończenia. Polki grały koszmarnie. Kłopoty z przyjęciem zagrywki sprawiały, że Milena Sadurek musiała biegać za piłką i o dobrym rozegraniu nie mogło być mowy. Azjatki grały z kolei perfekcyjnie i bezbłędnie, rozgrywająca Kim Sa-Nee z łatwością gubiła blok, wystawiając piłki koleżankom na "wyczyszczonej" siatce. Koreanki imponowały skutecznością w ataku, świetnie broniły, tylko ataki Małgorzaty Glinki-Mogentale sprawiały im więcej kłopotów. Przewaga koreańskiego zespołu już na pierwszej przerwie technicznej wynosiła pięć punktów (8:3), po chwili było już 18:8.

Trener Jerzy Matlak przed drugą partią zmienił ustawienie zespołu

Trener Jerzy Matlak przed drugą partią zmienił ustawienie zespołu. Glinka-Mogentale zajęła pozycję atakującej, a za Joannę Kaczor weszła Karolina Kosek, która ożywiła grę w ataku. Mocne serwisy Anny Werblińskiej zaczęły siać popłoch w szeregach rywalek, a po kilku udanych akcjach Kosek biało-czerwone objęły prowadzenie 14:11. Wreszcie w polskim zespole funkcjonował blok, a kolejne "czapy" sprawiły, że Koreanki zaczęły tracić pewność w ataku.

Łatwo wygrany set podbudował polskie siatkarki, w kolejnych odsłonach spisywały się rewelacyjnie. Już dawno Polki nie grały z takim poświęceniem w obronie. Glinka-Mogentale walcząc o piłkę, o mały włos, a zdemolowałaby stolik sędziowski, a na hali słychać było tylko "ochy" i "achy". Udany powrót po kontuzji zaliczyła Agnieszka Bednarek-Kasza, której może brakowało jeszcze pewności w ataku, ale jej praca w bloku była nieoceniona.



W trzecim secie Koreanki dotrzymywały kroku do stanu 12:11, ale po atakach Werblińskiej i Glinki-Mogentale podopieczne Matlaka zdobyły sześć punktów z rzędu, niwecząc nadzieje rywalek na korzystny wynik.

Polki nie potrafiły jednak utrzymać koncentracji i zaczęły popełniać dużo prostych błędów. Zepsute zagrywki i autowe ataki sprawiły, że przeciwniczki w czwartej odsłonie odbudowały się i przejęły inicjatywę. Biało-czerwone niemal przez cały set goniły rywalki, a gdy na tablicy pojawiał się wynik remisowy, Azjatki znów odskakiwały na kilka punktów.

Tie-break znakomicie ułożył się dla polskiego zespołu. Przy stanie 3:0 szkoleniowiec Korei Park Sam-Ryong poprosił o czas. Polki wygrywały 5:1, ale rywalki szybko odrobiły straty (7:7). Dwa kolejne nieskończone ataki dały Azjatkom pierwsze prowadzenie 11:10. W ataku nie myliła się jednak Glinka-Mogentale i po chwili to Koreanki musiały bronić piłki meczowe. Przy stanie 16:15 Kosek znalazła dziurę w bloku i kilkudziesięcioosobowa grupa polskich kibiców oszalała z radości.

W niedzielę Polska zagra z Rosją.