We wtorek ok. 9 rano wyjechałem z domu. Po ok. 200 metrach w wąskiej uliczce zajechało mi drogę kilka samochodów, wyskoczyli ludzie w kurtkach ABW i z długą bronią, krzycząc, kazali mi położyć ręce na kierownicy, a potem wyjść. Założyli mi kajdanki, ale nie rzucili na ziemi – opowiada o swoim zatrzymaniu biznesmen Marek Falenta, podejrzany o udział w aferze podsłuchowej w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.

W wywiadzie dla „GW” Falenta podkreśla, że nigdy nie zlecał nikomu nagrywania rozmów znanych polityków, a jedynym powodem jego zatrzymania przez ABW jest znajomość z Łukaszem N. oraz dziennikarzem Piotrem Nisztorem. Biznesmen zaznaczył również, że nie ma pewności czy Łukasz N. rzeczywiście obciążył go zeznaniami, gdyż nie miał szansy, aby się z nimi zapoznać.

Zdaniem Falenty w sprawę jego zatrzymania, jak również w aferę podsłuchową mogą być wmieszani baronowie węglowi, którym nie podobała się działalność jego spółki.

- Chciałbym wyjaśnić, że moje Składy Węgla nie zagrażają polskiemu górnictwu, lecz uderzają w interesy baronów węglowych, którzy zawyżają cenę za węgiel kupowany od polskich kopalń. W dniu, gdy ogłosiliśmy, że obniżamy cenę węgla, który będzie u nas sprzedawany, zatrzymano moich wspólników w Składach Węgla i cały zarząd tej firmy - podkreśla biznesmen. To był pierwszy etap tej akcji. Potem zostałem wciągnięty w aferę podsłuchową i bezpodstawnie oraz bezprawnie oskarżony o próbę obalenia rządu. Moje zatrzymanie wiążę z odmową sprzedaży państwu udziałów w Składach Węgla – dodaje.

Falenta nie rozumie również dlaczego został zatrzymany na środku ulicy, a nie w domu. Zaznaczył, że złoży w tej sprawie zażalenie. - Uderzono w mój wizerunek, i to będzie trudne do odwrócenia – mówi „Gazecie Wyborczej”.

Biznesmen zaapelował również do mediów o nie nazywanie go Markiem F. i nie zasłanianie jego twarzy w publikacjach prasowych. „W sprawie, w której zostałem zatrzymany, jestem niewinny i nie mam nic do ukrycia” – podkreśla.