Od 10 do ponad 40 miliardów złotych kosztowałaby realizacja przedwyborczych obietnic największych partii. Jeśli słowa przejdą w czyny to budżet może tego nie wytrzymać - tak wynika z szacunków "Rzeczpospolitej".

Partie chętnie obiecują wyborcom rozmaite wydatki na ich rzecz, ale nie mówią, skąd wezmą na to pieniądze. Co ciekawe, wszystkie większe ugrupowania są zgodne co do tego, że należy ciąć deficyt budżetowy. Tymczasem realizacja ich obietnic spowodowałaby jego znaczący wzrost.

PO obiecuje w czasie kolejnej kadencji m.in. odmrozić płace dla budżetówki, dać znaczne podwyżki nauczycielom akademickim i policjantom oraz przyznać wyższe ulgi na trzecie i kolejne dziecko. Z wyliczeń dziennika wynika, iż w ciągu czterech lat działania takie kosztowałyby budżet państwa 15-20 mld zł.

Większy apetyt na wydawanie pieniędzy ma PiS, który chce podwyższyć świadczenia dla najuboższych, przyznać dodatki emerytom i rencistom, upowszechnić dostęp do Internetu i współfinansować budowę ścieżek rowerowych. Gdyby te plany miałby zostać zrealizowane - uszczupliłyby państwową kasę nawet o 40 mld zł.

SLD tradycyjnie chce maksymalnie rozbudować świadczenia socjalne oraz wspomóc kolej. Pociągnęłoby to wydatki nawet do 35 mld zł. Tylko PSL przedstawił na tyle ogólne hasła, że nie da się oszacować ich kosztów. "Wskazujemy obszary, w których należy wprowadzić reformy, a nie konkretne rozwiązania" - wyjaśnia Stanisław Żelichowski, szef klubu PSL.